Quantcast
Channel: Kuchnia Pysznościowa- blog kulinarny
Viewing all 667 articles
Browse latest View live

390. Ciasto makowe z kokosem na samych białkach, a dodatkowo ciekawa lektura

$
0
0
Nie lubię jak się marnuje jedzenie. W trakcie świąt i całego tego bałaganu poświątecznego w wielu potrawach używałam same żółtka, białka zbierając w kubku. Trochę dodałam do jajecznicy, ale znowuż nie jemy jajecznicy każdego dnia, tak żeby przerobić takie ilości. Bez ciągle nie umiem zrobić, więc jakoś nie miałam ochoty na kolejne eksperymenty i wywalanie do kosza kolejnej cukierniczej klapy. Kokosanki na białkach jeszcze czasem robię, ale na suche ciasteczka też jakoś amatorów nagle zabrakło. Padło na ciasto makowe z kokosem na samych białkach. Kilka ładnych lat temu triumfy na wszelkich imprezach od imienin u cioci, po firmowe śledziki, święciło ciasto o wdzięcznej nazwie cycki murzynki. Całkiem dobre to było i akurat do moich celów idealne, bo jedna z warstw składała się z ciasta makowego na białkach. Tak więc zrobiłam swoją wersję cycków murzynki, tyle że bez cycków. Na wierzch lekki krem i nieco czekolady i już jest gotowe naprawdę bardzo zacne ciasto. Do tego filiżanka aromatycznej kawy i dobra lektura i można się rozkoszować....15 minutami relaksu podczas drzemki małego harpagana :)
CIASTO MAKOWE Z KOKOSEM NA BIAŁKACH:
-6 białek 
-3/4 szklanki cukru
-szklanka suchego maku
-szklanka wiórków kokosowych

Białka ubić na sztywną pianę. Stopniowo dodawać do nich cukier, następnie delikatnie wmieszać mak i wiórki kokosowe. Tak przygotowane ciasto makowe wylać na przygotowaną blachę (ja używałam takiej o wymiarach ok. 25x30cm)i wstawić do piekarnika rozgrzanego do 170st, na około 30 minut. 

Gdy ciasto ostygnie można je posmarować ulubionym dżemem (polecam malinowy lub wiśniowy) lub lekkim kremem. Można użyć np. takiego:
-tabliczka białej czekolady
-2 łyżki masła
-chlust esencji waniliowej
-ok. 300g serka naturalnego np. President

Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Masło utrzeć z wanilią i serkiem, dodać do niego czekoladę i wszystko wymieszać na gładki krem. 

SMACZNEGO!


 Pod choinką znalazłam bardzo ciekawą lekturę "Okupacja od kuchni-kobieca sztuka przetrwania" Aleksandry Zaprutko-Janickiej. Historia raczej nie należała do moich ulubionych przedmiotów, ale ta książka jest naprawdę ciekawie napisana. Przywołuje pomijane fakty z historii, przytacza dykteryjki o życiu codziennym w okupowanej Polsce. Historie o pomysłowości szmuglerów, handlarzy czy zwyczajnych pań domu zaskakują, na dokładkę mamy menu z kilku lokali gastronomicznych. Niestety o takich rzeczach nie uczą na lekcjach historii, a szkoda bo może więcej osób byłoby zainteresowanych tematem. 
Z jednej strony tą książkę czyta się bardzo dobrze, bo jest napisana przystępnym językiem. Z drugiej ciężko to objąć rozumem, komuś kto bombardowany jest reklamami jedzenia i widzi półki uginające się pod towarami wszelakimi. Ktoś w niedalekiej przeszłości chciał z rozmysłem zagłodzić cały naród. Z tego właśnie względu nie jest to kolejna lekka opowiastka. Polecam żeby przeczytać, przemyśleć i docenić, że teraz spokojnie możemy usiąść w fotelu i napić się prawdziwej kawy, a nie naparu z żołędzi.

Mięsożercy na wege obiedzie w nowym Falafel Bejrut

$
0
0

Są takie miejsca, które mija się codziennie, a jednak zawsze coś przeszkodzi do nich zajrzeć. O Falafel Bejrut przy ul. Senatorskiej słyszałam już od dawna, że pysznie, że niepowtarzalnie, że mnóstwo aromatów i jednym słowem wspaniale. Przyznaję, ile razy przechodziłam obok ślinka mi ciekła gdy czułam te zapachy rozchodzące się po całej ulicy, ale...chyba już nieco za stara jestem na tą miejscówkę. W tej niewielkiej klitce powstają pyszności, jednak czasem ciężko się do niej wcisnąć samodzielnie, a co dopiero mówić o wjechaniu z wózkiem (aż tak wyluzowana żeby zostawiać Lucy samodzielnie gdy matka by jedzenie zamawiała nie jestem). Letni ogródek z leżaków i skrzynek po piwie też jakoś nie do końca do mnie trafił, ale przyznaję bez bicia, że jestem już chyba ze zbyt starego pokolenia. Kiedyś w końcu udało nam się z Miśkiem skosztować falafeli stąd i byliśmy zachwyceni. Obydwoje jesteśmy zadeklarowanymi mięsożercami, ale to było tak dobre, że chcieliśmy wrócić po więcej, tylko warunki lokalowe nam nieco stały na przeszkodzie.

Ale ale moi mili jest nadzieja i dla takich wapniaków. W zeszłą sobotę został otwarty kolejny Falafel Bejrut w bardziej sprzyjających dla starszych państwa warunkach. No Muranowie (swoją drogą w tym samym budynku jest bardzo smaczna Pizzeria na Nowolipkach) jest lokal przestronny, z kilkoma przytulnymi stolikami. Można zamawiać na wynos, można też zjeść na miejscu w ludzkich warunkach. Jak określił Miśko, został otworzony niebezpiecznie blisko naszego mieszkania, więc istnieje ryzyko częstego odpuszczania stania przy garach na rzecz Falafela.  

Zdjęć naszych falafeli nie uświadczycie, bo zbyt apetycznie wyglądały i zanim wyciągnęłam aparat już je zjedliśmy. Zamówiliśmy na wynos, bo Luśka akurat nie przejawiała chęci na dłuższe biesiadowanie. Miśko miał klasycznego falafela, ja w wersji greckiej z serem feta. Oboje dostaliśmy pity wypełnione dodatkami, mnóstwo ziół, pomidorów, marynowanej rzepy i oczywiście wege kotleciki. Było smacznie, jednak nie było tego uderzenia zachwytu jak przy falafelach na Senatorskiej. Wszystko przez to, że żadne z nas nie dostało do swojego posiłku sosu. Swoją drogą uważajcie, bo sos średnio ostry jest sosem naprawdę ostrym, nawet dla kogoś lubiącego pikantne smaki. 
Brak tego sosu w "kanapkach" był odczuwalny, brakowało tej przysłowiowej wisienki na torcie. Szkoda. Jednak oboje liczymy, że wpadka była spowodowana po prostu dużym ruchem w dniu otwarcia (byliśmy już wieczorem więc obsługa miała prawo być zmęczona), albo potknięciem i brakiem wprawy. Wrócimy tam na pewno sprawdzić czy tym razem sos dostaniemy, jak również spróbować pozostałe pozycje z menu, bo te aromaty zdecydowanie zachęcają do rozkoszowania się libańskimi smakami. 

*ceny w Falafel Bejrut są bardzo miłe dla portfela. Duży klasyczny falafel kosztuje 12 zł, a jest to porcja, którą może się nasycić dorodny mężczyzna.   
Adres to ul. Nowolipki 15, Warszawa 

Bajecznie kolorowy tort na 30-ste urodziny

$
0
0
 Bratowa moja miała urodziny (trochę mnie boli które to były urodziny bo jesteśmy z tego samego rocznika). Żeby jej osłodzić nieco świętowanie sprezentowałam tort. Zamiast lekko oklepanych haseł na torcie, czy jakiś dziwnych dekoracji miały być baloniki, szał kolorów i feria smaków. Wedle zamówienia były baloniki, girlandy, gwiazdy i biała czekolada z malinami w środku. 
Tort zdecydowanie przypadł do gustu i wywołał oczekiwane okrzyki zachytu :)

391. Rozgrzewająca zupa z soczewicy z czarnuszką

$
0
0
Kultura arabska jest dla mnie fascynująca. Kompletnie odmienna od naszej, pełna smaków i aromatów, oraz barw. To co mnie najbardziej interesuje to oczywiście kuchnia, a ta jest pyszna, z zadziwiającymi potrawami. Jednocześnie jest to kultura, która w wersji wykoślawionej i źle zrozumiałej jest niebezpieczna. Jako kobieta cieszę się, że mogę ją oglądać z boku, a raczej czytać o niej, bo przyznaję bez bicia, że zwyczajnie bałabym się odwiedzić teraz któryś z krajów arabskich. Nawet Egipt, kiedyś tak popularny, nie byłby odpowiednią destynacją na wakacyjny wyjazd. Zresztą jak pamiętam z wyjazdu właśnie tam kilka lat temu, w miejscach turystycznych kultury było jakby mniej, a więcej plastikowych sfinksów i rosyjskich przebojów z rozkręconych na maksa magnetofonów. Natomiast gdy zawędrowało się nieco w bok, było bardziej autentycznie, ale za to mnie policji. Lajf is brutal. Pewnie się niestety nie czułam. 
Zostaje mi poczytać coś. Ostatnio przeczytałam dwie części opowieści Marshan Mehran "Zupa z granatów"  i "Woda różana i chleb na sodzie". Autorka przedstawia losy trzech sióstr pochodzących z Iranu, które zawędrowały do małego irlandzkiego miasteczka i otwierają w nim kawiarnię. W pierwszej części jest dokładnie opisany powód ich ucieczki z Iranu. Ciekawe, trochę skojarzyło mi się z książką "Tysiąc wspaniałych słońc" Khaleda Hosseini. Los kobiet zarówno w Iranie jak i w Afganistanie jest ciężki, jeśli nie powiedzieć okrutny. Tylko tutaj mamy wersję którą kończy ewidentny happy end. Dość dramatyczne irańskie losy sióstr przetykane są opowieściami z "teraźniejszości" (ta teraźniejszość to dla nich lata 80-te XX wieku więc też wybitnie kolorowo w Irlandii nie mają), oraz przepisami wprost z irańskiego domu. Polecam przeczytać i jednocześnie rozgrzać się w zaciszu domowym aromatyczną zupą z soczewicy z czarnuszką.


ZUPA Z SOCZEWICY Z CZARNUSZKĄ:
-2 szklanki czerwonej soczewicy
-6 cebul
-3 ząbki czosnku
-pęczek natki pietruszki
-duża szczypta kurkumy, kminu rzymskiego, papryki słodkiej
-sól, pieprz, oliwa, liść laurowy, ziele angielskie
-łyżka nasion czarnuszki
-ok. 2l bulionu

1.  Cebule (oprócz jednej) obrać i posiekać w drobną kostkę. Zeszklić na rozgrzanej oliwie, dodać do niej zmiażdżony i posiekany czosnek oraz kurkumę, kmin i paprykę. Dokładnie wymieszać.
2.Bulion podgrzać z liściem laurowym i zielem angielskim. Gdy zacznie się gotować wsypać do niego soczewicę oraz cebulę z przyprawami. Całość doprowadzić do wrzenia i zmniejszyć ogień do minimum, a następnie gotować jeszcze przez ok. 30 minut, aż soczewica się nieco rozpadnie. W międzyczasie doprawić solą, pieprzem i sporą ilością czarnuszki.

3. Ostatnią cebulę posiekać na drobno i zeszklić na oliwie. Natkę pietruszki drobno posiekać. Do każdej porcji zupy wsypać hojną ręką natkę pietruszki i zeszkloną cebulkę.

SMACZNEGO!

392. Owsianka na mleku kokosowym z mango

$
0
0
 Są takie dni kiedy konkubent wkurza tak, że ma się jedynie ochotę lać takiego po łbie i patrzeć czy równo puchnie. Kiedy kocurzyca ma na celu zdemolowanie wszystkiego co wpadnie w jej czarne łapki. Bobas dopasowując się do nastroju w domu postanawia pokazać, że tytuł "Największego harpagana w okolicy" należy się właśnie jej. Są takie dni, że najchętniej uciekłabym od tej całej trójki Drombo z wielkim krzykiem. Nie uciekam, bo wiem, że jak już wrócę to zastanę jeszcze większe pobojowisko i zgliszcza.
Są takie dni że tylko spokój nas uratuje. Zamykam tylko za sobą drzwi od kuchni i udaję, że nie słyszę tych wrzasków i wołań o pomoc. W końcu przewinięcie własnego dziecka to nie jest zadanie na miarę rozbrojenia bomby atomowej. Żeby nie zwariować wypiję sobie kawę i zjem owsiankę z mango. Może doda mi to trochę sił i na chwilę chociaż przeniosę się w ciepłe kraje gdzie słońce świeci trochę bardziej. 
Są po prostu takie dni. Dobrze, że takie dni nie zdarzają się aż tak często.

OWSIANKA NA MLEKU KOKOSOWYM Z MANGO:
-ok. 2-3 łyżki płatków owsianych 
-ok. 200ml mleczka kokosowego
-pół mango
-ewentualnie trochę miodu lub cukru palmowego

Płatki owsiane zalać mlekiem kokosowym tak żeby były w całości przykryte. Najlepiej zrobić to poprzedniego dnia wieczorem i odstawić takie płatki na całą noc do lodówki, żeby nasiąkały mlekiem. 
Nasiąknięte płatki przełożyć do rondelka i zalać resztą mleka. Postawić całość na małym ogniu i podgrzewać. Ewentualnie posłodzić cukrem lub miodem. Gdy płatki będą już całkiem miękkie przełożyć owsiankę do miseczki i dodać pokrojone mango. Podawać od razu.

SMACZNEGO!

Tort piracki dla małej dziewczynki

$
0
0
 Lubię robić torty, ale przyznaję szczerze  że czasem się zacinam. Zacinam się np. w momentach kiedy dostaję ogólny zarys motywu,, a wena twórcza mnie opuszcza. Tak było przy tym torcie pirackim, bo...miał on być dla małej dziewczynki. Wszystkie czachy, kościotrupy i panowie z drewnianą nogą nie wchodziły w grę. Ale taka mapa skarbów pirackich to już się dla dziewczynki nadaje, jeszcze dorzuciłam skrzynię pełną złota i kilka palm na plaży. I nawet dorosły chętnie poszukałby skarbów z taką mapą.

393. Domowa kawiarnia i klasyczna caffe latte

$
0
0
Dawno temu, w odległej galaktyce...nie lubiłam kawy. A potem poszłam na studia. Na studiach stałam się smakoszem i wybierałam z którego automatu mi kawa bardziej smakuje. 
Wyższy stopień wtajemniczenia nastąpił gdy poszłam do pierwszej prawdziwej pracy i zaczęłam być baristką. Bardzo lubiłam stanie przy parującym, wielgachnym ekspresie i przy hałasującym młynku do kawy, oraz wyżywanie się przy ubijaniu kawy tamperem w kolbie. Wtedy też odkryłam, że kawa rozpuszczalna to za bardzo kawy nie przypomina i zamarzył mi się prawdziwy ekspres w domu. Niestety taki, który mi się zamarzył kosztuje taką potworną ilość pieniędzy, że albo muszę sprzedać nerkę albo wziąć kredyt hipoteczny. 
Ekspresom na kapsułki nie wierzę i nawet bardzo przystojny George Clooney mnie do nich nie przekona. Taka jestem, że lubię mieć kontrolę nad tym co piję i lubię od czasu do czasu coś po swojemu zmodyfikować, a przy kapsułkach trochę jest to utrudnione. 

Żeby nie zbankrutować przy wizytach w kawiarniach (swoją drogą kawa w kawiarniach jest według mnie nieadekwatnie do swojej wartości droga i zawsze za gorąca) musiałam znaleźć sposób na kawę w domowym zaciszu. Wystarczyło zaopatrzyć się (lub poprosić św. Mikołaja o prezent) w trzy proste i stosunkowo niedrogie sprzęty, które na dodatek mogę zawsze ze sobą zabrać w podróż. Żeby zrobić najpopularniejszy rodzaj kawy, czyli caffe latte albo cappuccino, domowym sposobem wystarczy młynek do kawy, kawiarka i spieniacz do mleka. 

Młynek do kawy potrzebny jest nam do zmielenia kawy :) Niestety gotowa kawa zmielona szybko traci swój cudny aromat i nie bardzo pomaga przechowywanie w szczelnej puszce. Dodatkowo nie zawsze jesteśmy pewni co tam dokładnie zostało zmielone. Co prawda na każdej dostępnej w sklepach kawie widnieje napis "100% arabica" ale wybitnej pewności czy to prawda niestety nie ma. Młynek nie jest kosztowną inwestycją na szczęście, a zapach świeżo zmielonej kawy często pobudza bardziej niż sam napar. Warto nabyć taki, w którym możemy wybrać stopień grubości mielenia. 
Kawę ziarnistą najlepiej przechowywać w szczelnym opakowaniu w suchym i chłodnym miejscu, ale nie w lodówce, bo niszczone są wtedy olejki eteryczne z kawy, czyli substancje odpowiedzialne za jej wspaniały zapach. 

Kawiarka potrzebna jest nam do zaparzenia espresso. Sposób parzenia w niej jest dziecinnie prosty. Do dolnej części nalewamy wody tak żeby sięgała do małego zaworka. Na to wkładamy sitko z kawą. Kawy sypiemy tyle, żeby wypełniała całe sitko, ale jej nie ubijamy w żaden sposób. Na sitko przykręcamy górną część ze zbiorniczkiem i stawiamy całość na gazie. Czekamy kilka minut, aby gotująca się woda pod ciśnieniem przeszła przez sitko z kawą i wylała się w zbiorniczku. Usłyszymy wtedy bardzo charakterystyczne bulgotanie. Należy w takim momencie zdjąć kawiarkę z ognia, żeby kawa się nie spaliła. Można też dolną część kawiarki zanurzyć pod strumień zimnej wody. 
Ja używam kawiarki, w której teoretycznie za jednym razem robi się porcja na 3 espresso, ale praktycznie są to raczej dwie kawy. Często piję kawę w towarzystwie więc od razu mogę przygotować 2 porcję, albo to jedno espresso zostaje mi na później,ale przyznaję bez bicia że takie zimne jest już mniej smaczne.

Gdy mamy już espresso do akcji wkracza spieniacz do mleka. Wybieramy swój ulubiony kubek lub filiżankę i odmierzamy taką ilość mleka, żeby zapełniła go mniej więcej do 3/4 wysokości, chyba że chcemy zrobić cappuccino to wtedy trochę mniej mleka nam potrzebne. Mleko nieco podgrzewamy, ale nie gotujemy. Powinno mieć temperaturę ok. 60stopni Celsjusza, czyli mocno ciepłe, ale nie parzące. Podgrzane mleko bardzo łatwo spienić. Jeśli ma to być caffe latte spieniamy tylko trochę, jeśli cappuccino piany musi być duży i spieniamy dłużej. Przelewamy mleko do szklanki, dopełniamy kawą i już. 

Żeby jeszcze bardziej zaszaleć można zakupić syropy smakowe, posypki, lody albo inne cuda wianki. Oferta sklepów jest przeogromna, można też pokusić się o zrobienie samodzielnie syropu. Polecam eksperymenty w domowej kawiarni...a do kawiarni na mieście też warto od czasu do czasu się wybrać, żeby podpatrzyć może jakieś nowe ciekawe pomysły na kawę.


Tort na chrzciny z pszczółką Mają

$
0
0
Przez ostatnie kilka dni cała nasza trójka była wyłączona z życia przez jakieś wściekłe wirusy. Jedynie kocica nie gorączkowała. Już wracamy do świata żywych. A na pocieszenie i na szybsze zebranie sił można popatrzeć na zdjęcia tortu, który udało mi się zrobić tuż przed naszą małą epidemią. W zeszłą niedzielę miałam przyjemność robić tort na chrzciny dla małej Majeczki, oczywiście obowiązkowo z pszczółką Mają siedzącą na szczycie. Ponieważ mama Majeczki coś niecoś miała do czynienia z kwiatami i roślinami ozdobnymi to tort został obsypany cukrowymi kwiatkami. Tak ładnie i dziewczęco wyszło...miodzio :)



394. Małe pączusie serowe z prawdziwym twarogiem.

$
0
0
 Pączki mogą być różne. Są pączki duże i pulchne, pączki z dziurką, z nadzieniem i beznadziejne, są pączki obsypane cukrem pudrem i są takie oblane lukrem lub czekoladą. Czasem zdarzają się też pączki obsypane kolorowymi posypkami, albo też swojską skórką pomarańczową. Są w końcu malutkie pączusie, takie na jeden kęs, idealne do kawy. Pączki wyglądające jak małe gniazdko, albo jak oponka na brzuchu. Są takiego zrobione z ciasta drożdżowego, albo z ciasta parzonego. Naprawdę pączki mogą być różne, ale na Boga jedynego....nie ma czegoś takiego jak pączki dietetyczne, czy też fit. Pączek taką ma już naturę, że powstaję smażąc się w głębokim tłuszczu. Nie ma rady, musi od niego dupa rosnąć. Nawet nie ma co się łudzić, że pójdzie w cycki. Niestety nie pójdzie, taki on złośliwy że na pewno biodra się przez niego rozrosną do rozmiarów szafy trzydrzwiowej. A jak ktoś jest na diecie to niech nie szuka marnych zamienników i podróbek, tylko zje jednego pączka w Tłusty Czwartek (a przy okazji potrenuje się silną wolę). To lepsze niż się oszukiwać i jeść wyrób pączkopodobny. Dlatego też ja wam dziś proponuje małe pączusie serowe z prawdziwego twarogu. 

MAŁE PĄCZUSIE SEROWE Z TWAROGIEM:
-250g twarogu
-2 jajka
-1 szklanka mąki pszennej
-2 łyżki cukru
-duża szczypta soli
-domowa esencja waniliowa (ewentualnie esencja waniliowa + chlust spirytusu)

-olej do smażenia
-cukier puder +cukier z prawdziwą wanilią

1.  Twaróg zmiksować dokładnie lub przepuścić przez maszynkę do mięsa. Wszystkie składniki ciasta wymieszać ze sobą, powstanie dosyć klejące się ciasto.

2. Rozgrzać olej najlepiej w szerokim i niskim garnku (wtedy więcej pączusiów na raz może się smażyć). Wrzucić kawałeczek ciasta do oleju, żeby sprawdzić czy już jest rozgrzany-powinien od razu wypłynąć. Zwilżonymi dłońmi formować małe kuleczki (wielkości mniej-więcej orzecha włoskiego) i wrzucać do rozgrzanego oleju. Smażyć kilka chwil po wypłynięciu na wierzch.

3. Gorące pączusie obtoczyć w cukrze pudrze wymieszanym z cukrem waniliowym. Jeść od razu w towarzystwie aromatycznej kawy.

*spirytus, czy też ogólnie alkohol jest potrzebny żeby pączki nie nasiąkały tłuszczem nadmiernie, podobną rolę spełnia bardzo rozgrzany tłuszcz

**z tych proporcji wychodzi ok.30- 40 pączusiów wielkości orzecha, nie jest to duża porcja-taka akurat do kawy z przyjaciółką. Można zwiększyć proporcje, ale pączusie najsmaczniejsze są świeżo zrobione.

SMACZNEGO!

Czekoladowy Cukiernia, miejsce które kusi pięknem i słodyczą

$
0
0
O cukierni Czekoladowy słyszałam parę miesięcy temu tuż po jej otwarciu. Interesujący jest fakt, że pierwszy lokal pod tym szyldem powstał w Lublinie (przy ul. Jana Sawy 10). Od otwarcia lokalu w Warszawie minęło już trochę czasu, a ja (niestety) dopiero teraz na nowo przypomniałam sobie o tym intrygującym miejscu.

Lokal przy ul. Bagno 2 w Warszawie zachęca do wejścia jasnym, czystym wnętrzem. W środku jest kilka stolików i wysoka lada z krzesełkami na których możemy przysiąść i skosztować cudowności oferowanych przez cukiernię. Do wybranego ciastka możemy również wypić filiżankę kawy, herbaty czy czekolady. 
Ale to nie kawa jest tu najważniejsza. Lady kuszą małymi cudeńkami cukierniczymi. Ciastka, tarty i praliny pysznią się ustawione w równych rządkach. Pięknie ozdobione słodkości zachwycają kunsztem wykonania. Jeśli nie możemy się zdecydować to zazwyczaj są również jakieś ciasteczka pokrojone do spróbowania, jak również szalenie miła obsługa pomoże w wyborze. 
Jeśli nie mamy czasu na małą kawę z ciasteczkiem na miejscu, bez problemu dostaniemy zamówienie zapakowane na wynos. 

Te ciastka kuszą nie tylko pięknem, ale również smakiem. Już po pierwszym kęsie wiemy, że ciasto było wykonane z prawdziwego masła, z wysokiej jakości czekolady, czy z dużej ilości owoców. Słowem nikt tu nie ściemnia i nie oszczędza na składnikach. Prawdziwość składników odzwierciedla oszałamiający smak słodkości.
Naszymi faworytami są tarty z mango i marakują oraz z czarnymi porzeczkami i bezą. Dla nich warto porzucić wszelkie diety, obiad u babci czy pilną pracę. To naprawdę jest grzechu warta tarta. 

Lokal w Warszawie mieści się przy ul. Bagno 2.
Lokal w Lublinie ul. Jana Sawy 10 i Kołłątaja 6.
Ceny za małe ciastko (dla 1-2 osób) od 9zł, za dużą tartę 45zł. 

395. Razowa tarta z boczkiem i cebulą na wzór quiche lorraine

$
0
0
 Nie lubię robić na obiad tradycyjnego kotleta z ziemniakami. Ma to związek głównie z tym, że jak nawet postoję przy tej patelni pół dnia, usmażę kotletów jak dla pułku wojska i już się cieszę że mam obiad na co najmniej 3 dni, to wtedy przychodzi Miśko....i się okazuje że w zasadzie to nawet na jeden obiad nie starczy tego mięcha. Cholery można dostać z takim żartym chłopem. Dlatego obiady są u nas zazwyczaj takie, które łatwo zrobić, nie wymagają stania przy garach i są bardzo sycące. 
Przepisy i pomysły mogą wpaść do głowy w różnych zaskakujących momentach. Ostatnio po położeniu spać małego harpagana postanowiłam się lekko odstresować i zobaczyć co tam ciekawego w "Na Wspólnej". To jeden z tych seriali, które nawet jak obejrzę co 50-ty odcinek to i tak jestem w miarę zorientowana w akcji. A zawsze to ciekawie czasem zobaczyć czy Roman znów wrócił do picia, na kogo krzyczy pani Maria i czy Olka znowu ma jakiegoś dziwnego narzeczonego przez którego bierze narkotyki. No taki bardzo życiowy ten serial. Zanim się on jednak rozpocznie, na antenie szaleje naczelny Francuz TVN. W krótkich 10-cio minutowych odcinkach przedstawia przepisy na różne dania. Ostatnio pokazywał przygotowanie quiche lorraine, czyli tarty z boczkiem zalanej masą śmietanowo jajeczną. Oooo w to mi graj. Boczek jest, dodam jeszcze cebulkę i zioła żeby było smaczniej, śmietanki nie mam ale jest jogurt grecki, a mąki zwykłej też za dużo nie ma, ale jest razowa. Znaczy się trochę przerobię przepis i już mam tartę razową z boczkiem i cebulą i będzie obiad jak ta lala. Może się ten mój mężczyzna się w końcu nasyci i nie będzie wzdychał, że umiera z głodu. 

RAZOWA TARTA Z BOCZKIEM I CEBULĄ:
CIASTO:
-1,5 szklanki mąki (wymieszałam pół na pół mąkę tortową i razową)
- duża szczypta soli
-1 żółtko
-100g zimnego masła
-łyżeczka śmietany 18%

FARSZ:
-2 średnie cebule
-ok. 200g wędzonego boczku
-3 jajka
-ok. 200ml jogurtu greckiego
-ok. 100g łagodnego żółtego sera
-gałka muszkatołowa, papryka wędzona, rozmaryn, tymianek, pieprz

 1.Zagnieść w miarę szybko ciasto ze wszystkich podanych składników-nie powinno się kleić do rąk. Zawinąć je w kawałek folii spożywczej i wsadzić na pół godziny do lodówki. Po tym czasie wyjąć i rozwałkować na grubość około 1cm, a następnie przełożyć do formy do tarty o średnicy około 26cm. Nakłuć ciasto widelcem, wyłożyć pergaminem i wysypać suchym grochem lub fasolą (żeby nie urosło). Piec w piekarniku rozgrzanym do 180st, przez około 20 minut. Po tym czasie wyjąć tartę i odstawić do ostygnięcia.

2. W międzyczasie posiekać cebulę w miarę drobno, boczek pokroić w cienkie paseczki.  Ser zetrzeć na tarce o drobnych oczkach. Wymieszać ze sobą jogurt, jajka, starty ser, świeżo startą gałkę muszkatołową, paprykę, świeże zioła oraz pieprz (sól raczej nie będzie potrzebna bo boczek jest w miarę słony). 

3. Na podpieczony spód wyłożyć cebulę i boczek. Wszystko zalać sosem jogurtowo-jajecznym. Wstawić całość do piekarnika rozgrzanego do 170st, na około 40-50 minut. Najlepiej sprawdzić wykałaczką czy środek jest już upieczony. Farsz nie powinien przyklejać się do patyczka, a wierzch powinien być rumiany. 
Podawać od razu. 

SMACZNEGO!


Gadżety ułatwiające życie młodym rodzicom

$
0
0
 Producenci akcesoriów dla dzieci doskonale wiedzą, że młodzi rodzice to dojne krowy, z których można ciągnąć kasę do upojenia. Przygotowując się do przyjścia na świat potomka możemy stracić głowę i małą fortunę, jeśli tylko zapragniemy kupić wszystko co ponoć jest niezbędne przy maluchu. Nie ma co liczyć na Szkołę Rodzenia, bo tam z kolei czasem mają wiedzę nieco przestarzałą i o istnieniu niektórych usprawniających życie gadżetów nie mają pojęcia. 
Już jakiś czas temu pisałam o tym co się może przydać w Podróży z niemowlakiem, a poniżej kilka z takich rzeczy, które przetestowaliśmy u nas w domu i uważam, że bez nich byśmy zginęli marnie. Dla dobrych ludzi, którzy wymyślili te cudne akcesoria należy się nagroda Nobla, medal z ziemniaka i uścisk ręki Krzysztofa Jarzyny ze Szczecina. 

1. DOSTAWKA DO ŁÓŻKA-genialny wynalazek, kompromis pomiędzy decyzją czy bobas ma spać z rodzicami, czy sam w łóżeczku. Łóżeczko które z 3 stron ma szczebelki, z czwartej strony jest podpięte pod łóżko rodziców. Maluch śpi bezpiecznie w swojej dostawce (bezpiecznie bo twardo śpiący ojciec nie zgniecie go swoim misiowatym jestestwem), a my nie tracimy przestrzeni. Gdy przychodziła pora karmienia przygarniałam Lucy do siebie i szybko ogarniałam co trzeba. Jeśli coś jej się przyśniło i czasem marudziła przez sen wystarczyło machnąć ręką i pogłaskać ją po głowie, żeby się uspokoiła. Luśka spała w dostawce mniej-więcej do skończenia 6 miesięcy, gdy zaczęła już być za bardzo ruchliwa i wypełzała na łóżko i dalej. Potem bez większych problemów przeprowadziła się do standardowego łóżeczka. 
Dodatkowo w dostawce genialne jest to, że jest mniejszych rozmiarów niż normalne łóżko i noworodek ma w niej bardziej przytulnie niż w "dużym"łóżeczku. 

2. WITAMINY W AEROZOLU-kolejny ułatwiający codzienność wynalazek. Uważam, że trzeba umieć podać dziecku lekarstwo łyżeczką, ale żeby się nie męczyć na co dzień lepiej stosować aerozole. Wystarczy jedno psiknięcie w paszczę bobasa i już dawka witamin jest zaaplikowana. Łatwo, szybko i przyjemnie, a mały gagatek nie zdąży się zdenerwować i wypluć paskudztwa które mu podajemy.

3. MATERACYK KĄPIELOWY-to naprawdę zacni ludzie wymyślili. W Szkole Rodzenia zawzięcie tłumaczyli nam, że dla wygody podczas kąpieli niemowlaka, wystarczy włożyć do wanienki pieluchę. To się bobas nie będzie ślizgał i będzie się fajnie czuł, a wokół nas będą fruwały motylki i będzie świeciła tęcza. No żesz kurcze blade. Raz próbowaliśmy tej sztuki, ale ja byłam cała spocona, Misiek po całej operacji wypalił paczkę fajek ze zdenerwowania, nasza kocica przez tydzień siedziała w szafie ze strachu, a Lucy wytrenowała płuca na tyle że całe osiedle słyszało. Słowem, to wcale nie jest wygodne. Co innego kąpiel z materacykiem, czyli dużą gąbką w kształcie misia. Miś ma głowę grubszą od zadka, wobec czego bobas leży sobie na mięciutkiej gąbeczce, która podtrzymuje mu głowę, a my mamy wolne ręce. Sprawdza się też jak bobas siedzi, ale nie do końca pewnie, bo gdy przewróci się na plecki to nie zanurzy głowy zanadto. 
Aktualnie niestety materacyk przestaje nam wystarczać i musimy znaleźć matę antypoślizgową, bo nam Lucy przez prawie całą kąpiel stoi i tupie nogą. Po prostu nową umiejętność zdobyła, a szkoda żeby się poślizgnęła i wybiła z trudem zdobyte zęby.
*pamiętać należy oczywiście o odpowiedniej higienie i pielęgnacji gąbkowego materacyka i o częstej wymianie na nowy egzemplarz

4. OPASKA INFORMACYJNA-tego gadżetu jeszcze nie testowaliśmy, bo po prostu Lucy była stacjonarna i na spacerach leżała w wózku. Wraz z nadejściem wiosny, zapewne ruszy eksplorować świat na własnych małych nóżkach. Na wszelki wypadek dostanie swoją opaskę, a że uwielbia biżuterię to taka własna bransoletka pewnie przypadnie jej do gustu. Nigdy nic nie wiadomo i wolę dmuchać na zimne. Opaska z danymi adresowymi rodziców może się przydać w przypadku zagubienia dziecka zarówno na krótkim spacerze jak i wyjeździe wakacyjnym. Zakup obowiązkowy.

5. SÓWKA POZYTYWKA-to jest gadżet z kategorii ułatwiających życie, ale nie niezbędnych. Sówka gra miłe, krótkie (kilka sekund) melodyjki. Gdy Lucy jest zezłoszczona albo nie do końca przekonana, że chce iść już spać, melodyjki od sowy na chwilę przykuwają jej uwagę. Zazwyczaj wtedy przestaje płakać czy marudzić i już łatwiej ją uspokoić i uśpić.
Można też znaleźć w sklepie dłużej grające pozytywki, szumiące misie, maskotki z bijącym serduszkiem. Dla każdego coś miłego, generalnie uważam, że coś w tym stylu się przyda. 

6.OKŁAD ŻELOWY W MISIU-Lucy doszła do tego etapu, kiedy zaczyna się przemieszczać samodzielnie i niestety czasem nabija sobie przy tym guza. Ponoć są specjalne kaski dla niemowlaków uczących się chodzić, ale według mnie to kretyństwo zakładać na cały dzień dziecku coś na głowę. Biorąc pod uwagę jak dobitnie Luśka mówi, że nie lubi czapki, już oczyma wyobraźni widzę jak się cieszy gdy zakładam jej kask. Dziękuję nie skorzystam. Raczej psychicznie nastawię się na to, że niestety guzy i stłuczenia mogą się zdarzyć. Żeby uśmierzyć ból warto przyłożyć coś zimnego, np. okład żelowy. A jeśli taki żelowy okład będzie ubrany w misiowe ubranko to na pewno moja córka chętnie go przytuli....ja zresztą też. W końcu chyba każdy lubi przytulać misia.

7. TOREBKI NA ZUŻYTE PIELUCHY-no cóż. Niektórzy inwestują w specjalistyczny kosz na pieluchy (ponoć są modele które zużytą pieluchę przerabiają w pakunek w kształcie cukierka), ja uznałam że to by była tylko kolejna zawalidroga. Nie mamy takiego kosza, mamy zwykły, który regularnie opróżniamy. O ile przy diecie całkowicie mlecznej zawartość pieluch nie śmierdziała za bardzo, o tyle przy coraz bardziej rozszerzanej diecie robi się coraz mniej przyjemnie. Przy moim chrześniaku, kilka miesięcy starszym od Luśki, miałam okazję poczuć moc śmierdzi-bomby wyprodukowanej przez dziecko. Woreczki na zużyte pieluchy, maskujące i zatrzymujące zapach kupska w środku zdecydowanie się przydadzą.



GADŻETY ZWIĄZANE Z ŻYWIENIEM:
1. TORBA TERMICZNA-dobra torba termiczna przyda się na pewno przy nieco dłuższych spacerach czy wyjazdach. Jest o tyle lepsza od ochraniaczy na butelkę, że zmieści się do niej coś więcej niż butelka, czyli można np. zapakować jogurt na drugie śniadanie, jakieś owoce czy kanapki i jest pewność że nie wyjmiemy papki, która skisła pod wpływem wysokiej temperatury. W zbliżającym się sezonie wiosenno-letnich wycieczek przyda się na pewno.
2. MISECZKA PODRÓŻNA-szczelnie zamknięta z łyżeczką w zestawie. Przyda się kiedy chcemy podać posiłek na spacerze czy wyjeździe. Przygotowany posiłek zamykamy w miseczce i wkładamy do torby termicznej i heja do przodu. Na spacer marsz. Nic się nie wyleje i nie ubrudzi.

3. POJEMNIK NA MLEKO W PROSZKU-gadżet, który pokochałam całym swoim serduszkiem. Ja wiem, że karmienie piersią jest najlepsze dla dziecka i najwygodniejsze, ale lajf is brutal i Lucy była częściowo na MM. Dzięki szczelnemu pojemniczkowi, w którym w 3 przegródkach mogłam zamknąć odmierzoną porcję mleka w proszku, spokojnie mogłyśmy wychodzić na dłużej z domu. Nie musiałam zabierać ze sobą całej puszki. Brałam tylko ten pojemniczek, termos z wodą i na spokojnie w każdych możliwych warunkach przygotowywałam świeże mleko dla Lucy. Naprawdę bardzo przydatny gadżecik, a zdecydowanie nie powiedzą wam o nim na Szkole Rodzenia.
Można znaleźć też takie modele, gdzie te przegródki na mleko można wyjąć i finalnie mamy szczelny pojemniczek na przekąski. Jednak ja wolę mieć osobno pojemnik na mleko i osobno pojemnik/miseczkę na przekąski. Po prostu na tym etapie potrzebujemy i mleka i przekąsek.


Przez te 9 miesięcy od kiedy Lucy jest z nami to są moje typy na konieczne zakupy dla malucha. Z biegiem czasu zapewne będą do tego dochodzić kolejne ważne elementy wyposażenia. Póki co wiem, że nam na pewno nie przydały się akcesoria typu:
 -elektroniczna niania (leży w szafie i się kurzy nie używana ani razu),
-sterylizator (wystarczył garnek z wodą i nie potrzebowaliśmy kolejnego grata w kuchni), 
-bujaczek tak połowicznie się sprawdził (był tak naprawdę przez miesiąc używany, potem spał w nim kot),
- podgrzewacz do butelek (Lucy po prostu nie lubi ciepłych napojów i weźmie do ust tylko te w temperaturze pokojowej)
-wszelkie otulacze (moje dziecko drze się jak opętane gdy zwykłym kocykiem nieco zbyt ściśle ją otulę, łapki muszą mieć swobodę)
-wiaderko do kąpieli (Lucy kąpie się w normalnej dużej wannie).
 Wszelkie monitory oddechu niemowlaka, podgrzewacz do pieluch, odlew brzucha ciążowego, pieluchy antykolkolwe i kaski do nauki chodzenia to według mnie gadżety przy których spece od marketingu mają duże pole do popisu. Przy kompletowaniu wyprawki przyda się przede wszystkim zdrowy rozsądek :)

Filmy do oglądania w Dzień Zakochanych

$
0
0
Moja pierwsza poważna praca, to była praca w kinie. Byłam małym robocikiem co to i bilet sprzeda i kocioł popcornu upraży i zrobi pyszną kawę, jeszcze shakerem zamacha i naleje piwo, a po wszystkim pobiegnie na salę zamieść sterty nachosów przed kolejnym seansem. Bardzo miło wspominam ten okres. 
Pracowało mi się naprawdę dobrze, za wyjątkiem kilku koszmarnych dni w roku. Do takich momentów z piekła rodem zdecydowanie można zaliczyć Walentynki. Lud szturmował kino, nie patrząc na jaki film idzie, byle randka była odhaczona. Sale wypełnione do ostatniego człowieka, niekiedy nie udawało się posadzić pary obok siebie. Wszystkie dziewczyny z obowiązkową różą w łapie, faceci z równie obowiązkowym kubełkiem popcornu. No romantycznie i stylowo po prostu. 
Restauracje wszelkie też tego dnia omijam szerokim łukiem. Taka trochę aspołeczna jestem i nie lubię tłoku.

Zamiast tego lepiej w zaciszu domowym przygotować sobie coś miłego do przekąszania i obejrzeć z lubym ciekawy film. Zresztą do tego Dnia Zakochanych nie potrzeba. Można w jakikolwiek inny dzień zaplanować miły wieczór. 

Poniżej są moje propozycje interesujących filmów z miłością....i kulinariami w tle. 

 SMAK CURRY-Ritesh Batra
Kultura indyjska z nietypową historią miłosną. Ila przesyła mężowi do pracy swoje najlepsze danie. Przez przypadek trafia ono do samotnego wdowca-Saajan Fernandes.
Między nieszczęśliwą w małżeństwie kobietą i poważnym starszym panem rodzi się nić (a może lina okrętowa) porozumienia.
Bardzo przyjemny do oglądania film, na dokładkę mamy wątek komediowy pod postacią irytującego współpracownika Saajana.


MINE VAGANTI. O MIŁOŚCI I MAKARONACH-Ferzan Özpetek
Tommaso z Rzymu powraca do rodzinnego domu w Apulli. Zbiera się w sobie, aby wyznać rodzinie że jest gejem. Niestety jego brat jest szybszy i pierwszy wyznaje swój sekret. Ojca obu mężczyzn trafia tzw. szlag. Ponieważ rodzina to zacna i poważana w okolicy (to właściciele fabryki makaronów), a do tego pełna ekscentryków mieszanka powstaje wybuchowa.
Jako wisienkę na torcie potraktujcie muzykę. Bardzo przyjemna komedia.









OSTATNIA MIŁOŚĆ NA ZIEMI-David Mackenzie
Film katastroficzny i miłosny w jednym. Ona jest naukowcem (epidemiolożką), on jest kucharzem w restauracji obok jej mieszkania. Gdy zaczynają się spotykać nagle ludzkość dopada dziwne schorzenie w wyniku, którego chorzy tracą stopniowo kolejne zmysły, najpierw węch, potem smak..itd.  Kucharz, który gotuje dla ludzi pozbawionych smaku i powoniena nie ma łatwego zadania.
Przyznaję szczerze i bez bicia, że wyszłam nieco przestraszona co by było gdyby to się naprawdę wydarzyło. Na osłodę są nagie pośladki Evana McGregora....szkoda, że tylko przez jakieś 3 sekundy.






 UGOTOWANY-John Wells
Świeżutka produkcja z ostatniej jesieni. Adam jest geniuszem kulinarnym i degeneratem, który przez dziwki, koks i tajski boks stoczył się na dno. Teraz chce się podnieść jak feniks z popiołów i szuka ekipy do stworzenia najlepszej restauracji na świecie. Bradley jest bardzo przyjemnym dla oka, niegrzecznym chłopcem. Jest dużo zmysłowego gotowania. Oczywiście jest też wątek romantyczny i flirt z sous chef, który rodzi nadzieję że Adam ustatkuje się w końcu.
Jest też niestety od cholery przeklinania. Nieco to razi, ale i tak film pobudza zmysły i polecam go oglądać z czymś dobrym do jedzenia pod ręką.






 WALL-E -Andrew Stanton
Animacja dla tych małych i tych trochę większych. Świat z przyszłości kiedy ludzie się samodzielnie już nie ruszają i mieszkają na wielkiej stacji kosmicznej. Nie mogą jeść normalnego jedzenia i zasadniczo nie mają już na nic realnego wpływu. W tym wszystkim jest uroczy robocik Wall-e, sprzątający to co zostało na Ziemi. Wątek romantyczny mamy zapewniony przez robocicę (tak to się odmienia?) o pięknych opływowych kształtach, która została wysłana na Ziemię, żeby znaleźć ewentualne ślady życia.

Tort i muffiny z aniołem na chrzciny

$
0
0
 Mam taką swoją stałą ulubioną klientkę. Dla Oli i jej rodziny robiłam już mnóstwo tortów i taki na ślub jej brat z matrioszką i na chrzciny jej pierworodnego synka z aniołkiem i na urodziny szwagra z flagą Albanii. Zdecydowanie mogę przy Oli potrenować i nauczyć się nowych ciekawostek ze świata masy cukrowej. 
Tym razem było zamówienie na tort szaro-biały z aniołem. Dodatkowo miały być również szaro-białe muffiny jako prezent dla każdego z gości i jeszcze mały torcik dla rodziców z okazji rocznicy ich ślubu.
Sms po imprezie z oceną smaku i wyglądu zamówionych słodkości zdecydowanie poprawił mi humor :)

O kocie co chciał zadusić niemowlaka...albo o niemowlaku duszącym kota

$
0
0
 Parę lat temu adoptowałam szaroburego kota, Pana Tygrysa. Wybitnie się zdziwiłam przy pytaniu, czy przemyślałam co zrobię z kotem gdy zapragnę posiadać potomstwo. Yyyy...a co ja się miałam zastanawiać? Przecież wiadomo, że zostanie w domu, innej opcji nie ma.
O straszeniu ciężarnych demonicznymi kotami pisałam już w zeszłym roku (Jesteś w ciąży? Wyrzuć z domu kota! Natychmiast!). O tym jak wygląda w praktyce zestawienie szalonej kotki i równie szalonego malucha można się przekonać patrząc na zdjęcia.
 Nie zawsze jest tak sielankowo jak na zdjęciach. Zdarzają się fochy ze strony Zołzy (Lucy kocha ją miłością przeogromną więc póki co nie obraża się). Foch pierwszy był już po naszym powrocie ze szpitala, bo kot przez 3 dni czuł się silnie zaniedbany więc zaszczycił nas wielką kupą na środku łazienki. Gdy jedzenie jej nie smakuje, jest za mało miziania za uchem, czy rzucania piłeczką można się spodziewać niemiłej niespodzianki zostawionej gdzieś poza kuwetą. Kradnie Luśce skarpetki, włazi do jej komody i wszystko obsypuje sierścią, zabiera chrupki z Luśkowych łapek i jeszcze notorycznie bawi się jej zabawkami, więc muszę wyciągać te mniejsze spod kanapy w salonie. Ale....potrafi przyjść i mruczeć do ucha kołysanki gdy Lucy jest w wyjątkowo podłym nastroju, daje się złapać za ogon i wyściskać za wszystkie czasy, jest też nauczycielką i motywatorem nauki najpierw pełzania a teraz raczkowania. Zdarzają się drobne zadrapania, czy ostrzegawcze fuknięcia gdy jednak Lucy przesadzi z nadmiarem czułości, ale kotka sama do niej przychodzi i jej nie zmuszamy do tej przyjaźni.

  W Międzynarodowym Dniu Kotażyczę każdemu futrzanego przyjaciela, bo warto dać dom jakiemuś futrzanemu skrzatowi, czy to będzie kot, pies czy królik, ewentualnie boa dusiciel.

*przypominam jednak, że kot to nie zabawka, więc proszę bardzo o odpowiedzialne decyzje i adopce.



396. Rogaliki drożdżowe z wiśniami

$
0
0
 O święty jeżu! Jak ja dawno nie piekłam żadnych bułeczek drożdżowych. To jakieś wybitne niedopatrzenie i lenistwo mnie chyba dopadło. Chodziły za mną już przez kilka dni takie niewielkie rogaliki drożdżowe o maślanym smaku wypełnione kwaskowatymi wiśniami. Tak chodziły, chodziły i wreszcie sobie wychodziły. Znalazłam wenę twórczą, miałam wszystkie składniki. Ciasto zagniatałam z bobasem przyczepionym do mojej nogi, który odrywał się od niej tylko po to żeby pogmerać w kociej misce. Ciasto miało dużo czasu na rośnięcie, bo musiało poczekać, aż niepokorny maluch wreszcie uśnie. Formowane i pieczone w środku nocy, po wyjęciu z piekarnika pachniały tak obłędnie, że razem z Miśkosławem rzuciliśmy się jak sępy na nie, nie zważając na wymysły żeby jeść tylko do 18:00. Nie zważając nawet na gorące owoce w środku, które parzyły usta. Mmmmm....mniam. Góra drożdżówek z wiśniami, poranna kawa i widok Lucy z buzią wymazaną wiśniami, w taki sposób mogę zaczynać każdy dzień. 

ROGALIKI DROŻDŻOWE Z WIŚNIAMI:
-zaczyn drożdżowy (1 szklanka mleka+ok. 40g świeżych drożdży+łyżka cukru)
-ok. 600-700g mąki pszennej
-3 łyżki cukru
-2 jajka
-200g masła
-duży chlust esencji waniliowej
-jajko rozbełtane z odrobiną mleka

-ok. 400g wiśni
-czubata łyżka mąki ziemniaczanej
-łyżeczka cukru
-pół łyżeczki cynamonu

-ewentualnie trochę cukru pudru do posypania rogalików

1. Szklankę mleka delikatnie podgrzać (nie gotować), dodać do niego łyżeczkę cukru i odrobinę mąki, a następnie wkruszyć drożdże. Odstawić w ciepłe miejsce, aż drożdże zaczną pracować i rosnąć. 
2. Masło rozpuścić na małym ogniu i odstawić do przestygnięcia. Mąkę wymieszać (ponoć można używać do tego miksera ze specjalną końcówką, ale ja to wciąż robię tradycyjnie, czyli ręcznie) z cukrem, esencją waniliową, zaczynem drożdżowym i jajkami. Cały czas wyrabiając dodawać przestudzone masło. Wyrabiać przez dłuższy czas, aż ciasto będzie elastyczne i będzie odchodzić od dłoni, w razie potrzeby modyfikować gęstość mąką lub mlekiem. Gotowe ciasto odstawić w ciepłe miejsce na około pół godziny (u mnie było dłużej bo mi bobas nie chciał iść spać), aż trochę urośnie.
 
3. Gdy ciasto rośnie przygotować wiśnie*, wsypać je do rondelka z cynamonem i cukrem i postawić na małym ogniu. Gdy zaczną puszczać się gotować dodać do nich mąkę rozmieszaną w odrobinie wody (ok. 1/3 szklanki albo ciut mniej). Mieszać cały czas, aż całość zgęstnieje. Zestawić z ognia i odstawić do ostygnięcia. 
 
4. Ciasto rozwałkować na krążek o średnicy ok. 30cm i grubości 0,5cm. Krążek podzielić na 8 w miarę równych części. Na każdy taki trójkącik nałożyć trochę wiśni i zwinąć w zgrabny rogalik. Układać rogaliki na blaszce w pewnej odległości od siebie. Każdy rogalik posmarować jajkiem rozbełtanym z mlekiem. Wstawić do piekarnika rozgrzanego do 170st i piec ok. 10-15 minut, aż się zarumienią. 
 
5. Gdy nieco przestygną można posypać cukrem pudrem.
 
*miłośnicy wiśni mogą po prostu obsypać owoce cukrem i takie zawijać w ciasto. Jak dla mnie wiśnie są jednak zbyt kwaśne, dlatego wolę je wcześniej przygotować i panować nad dodawanym do nich cukrem.

SMACZNEGO!


397. Smażona cykoria z tymiankiem

$
0
0
Dziś na szybko, to nawet nie do końca będzie przepis tylko pewien pomysł co zrobić z trudnym warzywem. Z tą cykorią to jest tak, że nie jest łatwa do spożywania. Przynajmniej dla mnie tak jest. Kiedyś dawałam ją jako posiłki dla moich królików. Parę razy próbowałam jeść i jednak gorzki smak zawsze mnie odstraszał. Na szczęście znalazłam gdzieś informację, że trzeba bestię podgrzać. Faktycznie, cykoria podsmażona, jest zjadliwa....a nawet co mnie zaskoczyło, jest smaczna. Sprawdzi się jako przekąska lub dodatek do głównego dania.

 SMAŻONA CYKORIA Z TYMIANKIEM:
-cykoria
-łyżka masła klarowanego
-sól, pieprz
-gałązki świeżego tymianku

Cykorię umyć i obrać z wierzchnich liści jeśli są zazielenione. Wyciąć również głąby. Przekroić wzdłuż na pół i oprószyć solą, pieprzem i tymiankiem. Na patelni rozgrzać masło i smażyć z obu stron, aż się zarumieni. 

*upieczenie cholery też pomaga pozbyć się jej goryczy :)

SMACZNEGO!

398. Curry z kalafiora z bakaliami według przepisu Andrzeja Polana

$
0
0
 Wielki świat kuchenny blat, wywiady, wizyty w zakładach pracy, autografy....(prawie) tak wyglądała moja ostatnia sobota. Jednym słowem odbyła się kolejna edycja Food Blogger Fest, czyli spoktkania kulinarnych (i nie tylko) blogerów oraz miłośników jedzenia. Tym razem jednak nie siedziałam na głównej sali i nie słuchałam prelekcji, tylko brałam udział w warsztatach z Andrzejem Polanem i Kasią Bujakiewicz, które zorganizowała marka Bakalland. Nie powiem bakalie to ja lubię i to bardzo, więc bardzo chętnie posłuchałam jak je używać nie tylko w deserach. Trafiła mi się bardzo zacna grupa, z którą bardzo chętnie po skończonych warsztatach kontynuowałam tzw. "rozmowy w kuluarach". Gotowałyśmy bardzo aromatyczne curry z kalafiora z bakaliami, między innymi z żurawiną i miechunką. Nawet zapaleni mięsożercy byli zachwyceni tym smakiem i ferią aromatów. 


CURRY Z KALAFIORA Z BAKALIAMI:
(na pokaźną porcję dla 4-5 osób)
-2 kalafiory (ja używałam jednego zwykłego i jednego zielonego Romanesco)
-5-6 średniej wielkości ziemniaków
-2 cebule
-3-4 pomidory
-1 kolba kukurydzy lub ewentualnie kukurydza z puszki
-papryczki chilli (ewentualnie chilli suszone np. w płatkach)
-ok. 800ml mleczka kokosowego
-2 łyżeczki masła orzechowego
-garść miechunki peruwiańskiej i suszonej żurawiny
-ziarna gorczycy, kolendra kozieradka, cynamon, sól, pieprz
-sok z 1 limonki
-natka pietruszki
-olej rzepakowy

1. Na suchą patelnię wysypać po ok. pół łyżeczki gorczycy, kozieradki i kolendry. Kiedy ziarna zaczną podskakiwać wlać nieco oleju i dodać pokrojoną w piórka cebule, oraz posiekaną papryczkę. Gdy ta zacznie się lekko brązowić na brzegach dodać kalafiora pokrojonego na różyczki i ziemniaki pokrojone w kostkę. Jeśli używacie tak jak ja kalafiora romanesco dodajemy go kilka minut później. Na patelnię wlewamy również mleko kokosowe oraz wsypujemy bakalie. Całość gotujemy przez kilkanaście minut. 

2. Następnie dodajemy cynamon, masło orzechowe oraz kukurydzę. Doprawiamy ewentualnie solą i pieprzem. Gdy warzywa zmiękną, ale nadal będą w al dente zdejmujemy patelnię z ognia i skrapiamy całość sokiem z limonki oraz posypujemy natką pietruszki. 

Proponuję podawać kalafiorowe curry np. z ryżem gotowanym z kurkumą i szczyptą kminu rzymskiego. 

SMACZNEGO!

Zdjęcie dzięki uprzejmości Natalii z Moja Cukierenka.

399. Tarta kawowa

$
0
0
 Wiosna się chyba zbliża, bo rozkręcił mi się sezon spotkań towarzyskich. Babskie ploty nie ustają. Bociany szaleją i przynoszą wieści o kolejnych bobasach, które mają się urodzić. Narzekania na tych durnych chłopów co nic nie rozumieją i rzucają wszędzie brudne skarpetki aż furkoczą. Jedna flaszka druga flaszka i też trzecia kurde bele leci...ewentualnie jeśli to wcześniejsza pora dnia, to kawy lecą. A do tych kaw różne słodkości i pyszności, takie jak np. ta tarta kawowa. Idealne kruche ciasto i aromatyczny krem kawowy oprószony wiórkami z czekolady podkreślają wagę przekazywanych sobie informacji. I tylko Miśkosław coś burczy pod nosem, a to że mu się kobieta ubzdryngoliła, a to że musi kolejną śmierdzi-bombę u bobasa ogarnąć i nie może w GTA pograć przez te moje ploteczki. No cóż...lajf is brutal Misiu.

TARTA KAWOWA:
CIASTO:
-1 szklanka maki
-1/4 szklanki cukru
-2 czubate łyżeczki kakao
-szczypta soli
-1 żółtko
-100g zimnego masła
-łyżeczka jogurtu greckiego

KREM KAWOWY:
-250g sera macarpone
-ok. 100ml jogurtu greckiego
-3 łyżki cukru pudru
-2 łyżki mąki ziemniaczanej
-2 jajka
-3 czubate łyżeczki kawy rozpuszczalnej (rozpuszczone w 2 łyżkach gorącej wody)
-duży chlust whisky

-czekolada do dekoracji


1.Zagnieść w miarę szybko ciasto ze wszystkich podanych składników-nie powinno się kleić do rąk. Zawinąć je w kawałek folii spożywczej i wsadzić na pół godziny do lodówki. Po tym czasie wyjąć i rozwałkować na grubość około 5 mm, a następnie przełożyć do formy do tarty o średnicy około 26cm. Nakłuć ciasto widelcem, wyłożyć pergaminem i wysypać suchym grochem lub fasolą (żeby nie urosło). Piec w piekarniku rozgrzanym do 180st, przez około 15 minut.

2. Wymieszać ze sobą dokładnie wszystkie składniki kremu. Będzie dosyć rzadki. Na podpieczony i lekko ostudzony spód wylać przygotowany krem i ostrożnie włożyć tak przygotowaną tartę do piekarnika. Piec w temperaturze 175st, przez około 25-35 minut, aż krem się zetnie. Upieczoną tartę zostawić do ostygnięcia w piekarniku. 

3. Ostudzoną tartę kawową można udekorować rozpuszczoną lub posiekaną czekoladą. 

SMACZNEGO!

400. Koktajl czekoladowy w wersji dietetycznej

$
0
0
 Przyznaję się bez bicia, jestem jedną z tych kobiet, które są wiecznie na diecie. Zawsze bym chciała zrzucić te 2-3 kg (obecnie to nawet ciut więcej chociaż do wagi sprzed ciąży już mi się udało wrócić). Zawsze też gdy tylko pomyślę, że może warto wziąć się nieco za siebie, synchronicznie pojawia się również natrętna myśl, że bez czekolady umrę. Tak, przyznaję się. Jestem uzależniona od czekolady. Za szczyt mojej silnej woli uznaję zjedzenie tylko jednej kostki czekolady, a nie od razu całej tabliczki. W pochłanianiu słodyczy jedynie Miśkosław mnie przebija. 
Kombinuję więc nieco, żeby stworzyć coś co będzie bardzo smaczne, a jednocześnie pozwoli przemycić mi zdrowe składniki. Do uczulenia na dietetyczne dania też się przyznaję. Ten dietetyczny koktajl czekoladowy jest pyszny, sycący i nieco przypominający shake czekoladowy z jednej sieci fast food. Małe oszustwo, a może dzięki temu trochę mniej w biodrach będę miała.
Taki koktajl czekoladowy z powodzeniem może zastąpić jeden posiłek np. drugie śniadanie, albo być pyszną i zdrową alternatywą deseru. 

KOKTAJL CZEKOLADOWY:
(podane ilości wystarczą na jedną porcję koktajlu)
-pół dojrzałego banana (najlepiej jeśli będzie zamrożony)
-pół awokado
-łyża płatków owsianych 
-2 łyżeczki kakao
-3/4 szklanki mleka kokosowego
-ewentualnie jedna kostka gorzkiej czekolady do dekoracji

Wszystkie składniki koktajlu zmiksować dokładnie. Przelać do szklanki, a na wierzch zetrzeć na tarce kostkę gorzkiej czekolady. Tak przygotowany koktajl czekoladowy podawać od razu. 

SMACZNEGO!

Viewing all 667 articles
Browse latest View live