Quantcast
Channel: Kuchnia Pysznościowa- blog kulinarny
Viewing all 667 articles
Browse latest View live

565. Biała czekolada na gorąco z piankami i lawendą

$
0
0
Taka gorąca czekolada z piankami i syropem lawendowym jest miłym umilaczem czasu w przedświątecznej gonitwie. Bez konkubenta u boku, co tylko dzwoni, albo na skype pokazuje swoją facjatę, normalne dni zasuwają szybką. Trzeba ogarnąć całe nasze babskie stadko. Trzeba spróbować nie doprowadzić domu do ruiny i jeszcze zachować resztki zdrowego rozsądku i spokoju. Przed świętami jest trudniej. Nie dość, że czasu jak zwykle mało to jeszcze sinusoida wrażeń może przyprawić o lekki bezdech lub drobną palpitację serca. 
Raz się matka cieszy, że wreszcie udało się usiąść na 3 sekundy w spokoju do komputera i wybrać z miliarda zdjęć te kilkanaście (a raczej kilkadziesiąt) do spersonalizowanych kalendarzy, będzie super prezent dla babć. Klikam, płacę, wszystko cacy. I za chwilę zjazd emocjonalny, bo widzę komunikat o przewidywanym terminie dostawy. I już wiem, że albo dojdzie na dzień przed świętami paczka, albo będziemy bogatsi o kilka siwych włosów i umiejętność wywierania presji na kogoś w siedzibie firmy kurierskiej, żeby nam oddali paczkę.
W międzyczasie ratuję i tulę dziecko, które poczuło magię świąt i pochłonęło cały kalendarz adwentowy i wszystkie kinder jaja skitrane po szafkach, a teraz haftuje dalej niż widzi. Cukier jednak nie krzepi, a udatnie wpływa na ilość brudnych ciuchów, pościeli, kocyków i piżamek, które trzeba będzie uprać. 
Za chwilę znowu, nie przejmując się niczym, wpadam w stan euforyczny, bo oto odkryłam nowy sklep z puzzlami. Idealnie na mojej ulubionej trasie dom-żłobek-dom. Gdzie są puzzle z Super Wingsami i tryliard innych zabawek w cenach, które nie sugerują rodzicom rozważenia sprzedania jakiś organów na czarnym rynku. Świetnie, będą prezenty i mądre i ciekawe. 
I już mam się cieszyć, ale kątem oka zauważam dwie kocice co się czają na jednego białego reniferka wiszącego radośnie na przodzie choinki. Jak na zwolnionym filmie, widzę jak te kocie zadki się odrywają od podłogi, jak lecą, jak lecę ja w ich stronę i jak za chwilę leci też choinka, która nie wytrzymała napięcia i ciężaru tych futrzastych grubasów. Dobrze, że mamy tylko plastikowe i szmaciane bombki, to nikt nie ucierpiał. No może poza stojakiem, który trzeba było wymienić na taki bardziej pancerny. 
Przy okazji sprzątania choinki, okryłam nowe pokłady kolorowych pasków papieru, co miały być wplecione do łańcucha choinkowego, a stały się świetnym elementem do rozsypywania ich po domu. I ten klej który od trzech dni próbuję zmyć ze wszystkich powierzchni w domu, bo w swojej naiwności sądziłam, że razem z Lucy siądziemy, ulepimy łańcuch a w tle cicho będą grały świąteczne piosenki. Naiwniak. Do tego obsypany brokatem naiwniak. Bo ten brokat jak już raz się rozsypie to wchodzi wszędzie, byle nie do odkurzacza. 
Tak więc magia świąt nas pochłania, a żeby się jej nie dać to czasem trzeba usiąść i się na spokojnie napić gorącej czekolady. Co nas nie zabije to nas wzmocni, a ja mam satysfakcję że konkubent jakby był na moim miejscu to by skapitulował po pierwszym dniu przygotowań do świąt.

 BIAŁA CZEKOLADA NA GORĄCO Z PIANKAMI I LAWENDĄ:
(proporcje na 2 małe filiżanki czekolady-dużo więcej i tak na raz nie da rady wypić)
-100g białej czekolady
-ok. 3/4szklanki śmietanki kremówki
-ok. 1/4 szklanki mleka
-gałka muszkatołowa, syrop lawendowy
-garść pianek

Do garnuszka wlać śmietankę, mleko i wsypać pokruszoną czekoladę. Całość postawić na drugim garnku napełnionym wodą i w takiej kąpieli wodnej rozpuścić czekoladę (można też postawić na gazie, ale trzeba mocniej pilnować żeby czekolada się nie przypaliła). Rózgą mieszać czekoladę, aż ładnie połączy się ze śmietanką i mlekiem. Zdjąć z ognia i dodać szczyptę gałki muszkatołowej oraz ok. 1-2 łyżeczek syropu lawendowego.  Całość dobrze wymieszać i rozlać do kubeczków lub filiżanek. Na wierzchu każdej porcji ułożyć kilka słodkich pianek. 
SMACZNEGO



566. Brownie piernikowe z kremem z białej czekolady i cynamonu

$
0
0
Takie całkiem zacne brownie piernikowe z kremem z białej czekolady i cynamonu jest czasem matce potrzebne. Szczególnie potrzebne jest jak matka siedzi na kanapie i sobie chlipie. Ja tak ciągle narzekam jak to pod górkę mam i w ogóle wiatr w oczy. Jak to konkubenta ciągle nie ma, kocice ciągle na pełnym gazie śmigają po domu, a panna dziedziczka robi się coraz bardziej pyskata. Jęczę sobie, że skoro już w wieku lat dwóch i pół ten huragan doprowadza mnie do szału niekiedy, to co będzie gdy dojdzie do durnego wieku lat nastu. Złorzeczę na pojawiające się tu i ówdzie siwe włosy i smęcę, że znowu mi ktoś czekoladę całą wyprowadził z mojej tajnej skrytki. A w międzyczasie załamuję się ile mam sprzątania dzięki swojej latorośli. Tak, tak, ciężki los matki polki. 
A pomiędzy jednym jękiem i drugim, w chwili odrobiny wolności, przekopuję internety całe żeby znaleźć tylko upragniony różowy helikopter. Zaciągam kredyt hipoteczny na wszystkie cudne i obowiązkowo różowe szaliczki z ukochanym Niedźwiedziem. Zaczynam rozważać kurs grafiki i klejenia byle tylko dziecko dostało puzzle, które wywołają radość. Namawiam rodzinę na wielką zrzutkę, żeby kupić wielki prezent, który jest tak wielki że w zasadzie nie wiadomo gdzie go ustawimy i chyba od świąt będzie centralnym punktem w naszym mieszkaniu. I jeszcze skaczę po stołkach jak kozica byle tylko poupychać na wyższych półkach te sterty małych paczuszek, które już niedługo znajdą się pod choinką i będą czekać na Lucyfera. Dobrze, że konkubent nie wchodzi tu często, bo jak sam twierdzi nie ma czasu czytać wynurzeń o babeczkach, to może się nie dowie o skali naszej dziury budżetowej spowodowanej matczyną miłością. 
Teraz natomiast, całą moją matczyną miłość muszę jakoś okiełznać i poskromić. Przyszykować duży zapas chusteczek i naładować baterie w aparacie. Jutro w żłobku spotkanie świąteczne, takie z Mikołajem, prezentami, galowym wdziankiem, rykiem wystraszonych bobasów i mówieniem wierszyka przy prezentach. Już czuję, że wezmę i popłynę jak zobaczę tego mojego pisklaka na kolanach Mikołaja. Będą łzy....nic to że część łez przewiduję na łzy rozbawienia. Angaż na Mikołaja bowiem dostał dziadek Lesio. Warunki ma, w zasadzie brakuje mu tylko białej brody i odrobiny cierpliwości. Będzie ubaw. A ja będę twarda, nie zużyję całego pudła chusteczek....przynajmniej nie tak od razu. 
Póki co zbieram siły zajadając pyszne ciacho czekoladowe.  Brownie jest idealnie takie jak być powinno, lekko ciągnące się i maziste w środku, a krem z białej czekolady i cynamonu rozpływa się w ustach. Delicje.

BROWNIE PIERNIKOWE Z KREMEM Z BIAŁEJ CZEKOLADY I CYNAMONU:
BROWNIE:
-200g gorzkiej czekolady
-2 jajka
-100g mąki pszennej
-ok. 3/4 kostki masła
-0,5 szklanki cukru trzcinowego
-łyżeczka ekstraktu z wanilii
-szczypta soli
-łyżeczka cynamonu, pół łyżeczki suszonego imbiru, 1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej, 3-4 zmiażdżone goździki (ewentualnie łyżka przyprawy do piernika)
-łyżeczka sody oczyszczonej
KREM Z BIAŁEJ CZEKOLADY I CYNAMONU:
-1,5 szklanki (ok. 300ml) schłodzonej śmietanki kremówki
-ok. 200g serka śmietankowego np. Philadelphia
-100g białej czekolady
-łyżeczka cynamonu
-łyżeczka esencji waniliowej

POLEWA CZEKOLADOWA:
-pół tabliczki gorzkiej czekolady
-pół szklanki śmietanki kremówki

1.Przygotować brownie.  Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej razem z masłem. Jajka wbić do miski, wsypać do nich cukier i roztrzepać całość widelcem. Dodać do tego rozpuszczoną czekoladę i cały czas z pomocą widelca wymieszać całość. Na koniec dodać przesianą mąkę z przyprawami i sodą oczyszczoną. Tak przygotowane ciasto czekoladowe przelać do foremki (ja używałam takie, o wymiarach 20x30cm) i wstawić do piekarnika rozgrzanego do 170st, na około 20-25 minut. Gdy ciasto będzie już upieczone odstawić je do ostygnięcia na kratkę. 

2. W kąpieli wodnej rozpuścić białą czekoladę. Śmietankę kremówkę ubić na sztywno. Stopniowo dodawać do niej serek śmietankowy, następnie wanilię i na koniec czekoladę. Gdy krem będzie już jednolicie gładki przełożyć go na wierzch piernikowego brownie. Całość wstawić do lodówki na co najmniej kilka godzin (najlepiej całą noc lub dłużej). 

3. Gdy krem z białej czekolady zgęstnieje przygotować polewę czekoladową na wierzch. W kąpieli wodnej rozpuścić czekoladę razem ze śmietanką. Rózgą wymieszać je ze sobą na gładką polewę. Równomiernie rozlać ją po cieście czekoladowym i wstawić całość jeszcze na 15-20 minut do lodówki. Później można już jeść...chociaż najpyszniejsze jest po 2 dniach w lodówce. 

SMACZNEGO
 

567. Domowy likier kawowy

$
0
0

Taki likier kawowy jest świetnym pomysłem na jadalny prezent, ewentualnie na umilenie świątecznego spotkania. Jak zwykle co roku rozpisuję sobie co mam zrobić przed świętami, jakie menu, całą listę zakupów, dzień po dniu co robić żeby nie było paniki. Jak zwykle co roku coś oczywiście stoi na przeszkodzie, żeby ten plan wykonać. Od miesiąca np. wybierałam się na bazar po żurawinę na nalewkę i tak się wybierałam i tyle się działo, że do tej pory tam nie dotarłam. A to już prawie nowa świecka tradycja, że zawsze na święta mam jakiś miły napitek.  Więc coś trzeba było zrobić. Dobrze, że kajet mamy Krysi kryje w sobie różne tajemnice i każde przekopywanie się przez niego daje górę pomysłów na coś pysznego. Tym razem znalazłam domowy likier kawowy. Idealny, bo nie musi jak nalewka stać i czekać aż nabierze mocy urzędowej. Robi się go szybko, dało radę wymieszać wszystko i jednocześnie przygotować ozdoby na pierniczenie w żłobku. Bo właśnie pierniczenie trochę pokrzyżowało plany perfekcyjnej pani domu. Jeden telefon, trochę zakupów przyniesionych naprędce ze sklepu, parę żołnierskich słów rzuconych w kierunku kremu co zawsze wychodził gładki a tym razem grudek mu się zachciało, i jeszcze trochę nerwów przy przedzieraniu się przez śniegi. Do tego nerwy przy pierwszym spotkaniu z Mikołajem i emocje czy prezent jednak się spodoba, a potem już tylko można paść ze zmęczenia. Przy takim dniu nie ma czasu na pracochłonne przepisy. Dla każdej matki polki zarobionej (i nie tylko) taki likier będzie świetnym rozwiązaniem, i jako składnik menu i...jako prezent :) 

LIKIER KAWOWY:
-3-4 łyżki kawy rozpuszczalnej
-ok. 500ml mleka zagęszczonego niesłodzonego
-ok. 0,5 szklanki cukru
-ziarna z 1 laski wanilii
-0,5l wódki (ewentualnie szklanka spirytusu+szklanka wody)
-odrobina wrzątku

1. Kawę rozpuszczalną rozpuścić w odrobinie wrzątku i odstawić do ostygnięcia. 

2. Mleko zagęszczone podgrzewać. Dodać do niego cukier i wanilię. Trzymać na ogniu tak długo aż cukier się rozpuści. Do mleka dolać kawę i ostudzić całość. 

3. Do mleka i kawy dodać alkohol. Wymieszać całość. Tak przygotowany likier kawowy rozlać do ozdobnych butelek lub karafek. Na następny dzień jest już gotowy do picia. 

SMACZNEGO!

Budapeszt, city break z dzieckiem

$
0
0
W natłoku przedświątecznych zadań bojowych nie było czasu na spisanie swoich wrażeń z wyprawy do Budapesztu. Przejrzeć wszystkich zdjęć też nie było kiedy i dopiero teraz przyszedł czas na uporządkowanie wspomnień. 4 dni w stolicy Węgier miało być dla nas lekko przełomowe, bo to była pierwsza podróż bez wózka dla Lucy. Dodatkowym czynnikiem stresogennym była barbarzyńsko wczesna godzina wylotu z Okęcia. Nasz lot startował o 7:00 rano, więc biorąc pod uwagę ilość kurtek, czapek, szalików, rajtów, ciężkich butów i innych posiadanych akcesoriów, które trzeba z siebie zdjąć przy przechodzeniu kontroli na lotnisku, i jeszcze obowiązkowe siku i oglądanie samolotów na płycie, oraz to że tego dnia akurat były opady śniegu, które oczywiście zaskoczyły drogowców, lepiej byłoby się nie kłaść wieczorem spać. 

Lot z Warszawy do Budapesztu trwa około godziny, mały huragan nie zdąży się nawet rozkręcić i nie trzeba zabierać wiele atrakcyjnych gadżetów zatykających rozdarty dziub. Bilety w dwie strony to koszt rzędu 100-150zł jeśli się postaramy. Wizzair od października zwiększył rozmiary bagażu podręcznego wchodzącego w cenę biletu, więc bez problemu można się spakować (nawet z dzieckiem) na kilkudniowy wyjazd. Trzeba pamiętać, że po wylądowaniu zapewne czeka nas spacer po płycie lotniska (ciekawsza opcja niż jazda autobusem) więc trzeba zabrać ciepłą czapę, bo trochę wieje. 

Ten wyjazd miał być bardzo ekonomiczny. U nas był gorący okres przedświąteczny, Ula która kolejny raz nie bała się z nami jechać, była między kolejnymi egzotycznymi wyprawami (o wszystkich podróżach Uli można poczytać na blogu wanderlust-justgo.blogspot.com ). Niestety mniej-więcej w pół godziny po wylądowaniu naszą ekonomię diabli wzięli, bo dostałyśmy mandat za brak skasowanego biletu w metrze. Żeby było jeszcze zabawniej to bilet miałyśmy kupiony, tyle tylko że jako dwie mentalne blondynki nie znalazłyśmy kasownika. Niestety jęczące dziecko na rękach, błagalny wyraz pyska oraz udawanie że "my nie panimajem" nic nie dały. Z węgierskimi kontrolerami nie wygrasz. Chociaż są bardzo mili i ewentualnie zaprowadzą do bankomatu, żeby się nie zgubić, to poczucie obowiązku jest u nich silnie zakorzenione i w ten sposób byłyśmy uboższe o 100zł każda. Luśkę jakoś oszczędzono. A z mandatem w garści mogłyśmy jeszcze jeździć komunikacją przez kolejną godzinę. 


Mimo posiadania mandatu przejażdżka jedną z najstarszych linii metra na świecie byłą przyjemna. Stacje żółtej linii są bardzo ładne, czyste i eleganckie. Z poprzedniej wizyty w Budapeszcie zapamiętałam przerażająco duże ilości bezdomnych śpiących w metrze, tym razem nie zauważyłam tego problemu.

Pierwszym i obowiązkowym punktem zwiedzania miasta był Parlament. Charakterystyczna budowla powstała na przełomie XIX i XX wieku i stała się jednym z symboli miasta. Niestety znam swoje dziecko i nie zdecydowałyśmy się na zwiedzanie środka budowli, a szkoda bo ponoć jest pięknie. Bilety można zarezerwować przez internet., obywatele UE mają tańsze bilety. Z zewnątrz też robi imponujące wrażenie.

Po przejściu Mostu Łańcuchowego, strzeżone przez lwy, docieramy pod wzgórze zamkowe. Możemy na nie wejść pieszo lub jeśli posiadamy w grupie zbuntowaną 2-latkę można wjechać kolejką. Kolejka to drobne 6 euro za bilet w dwie strony, młodociany wyjec jedzie za darmo.
Z góry rozpościera się fantastyczna panorama miasta. Dodatkowo koniecznie trzeba obejrzeć bajkową Basztę Rybacką, barwny kościół Macieja, Węgierską Galerię Narodową, czy Muzeum Historii Budapesztu. 
Na wzgórzu są również liczne knajpki i kawiarenki dla spragnionych lub umierających z braku lodów.
Idąc całkiem w drugą stronę docieramy do monumentalnego Placu Bohaterów. Obok znajdziecie Park Historii Kolei Węgierskiej oraz XIX-wieczny baśniowy zamek Vajdahunyad, w którym mieści się Muzeum Rolnictwa. W lasku miejskim można odpocząć lub pobiegać, żeby młodzież spożytkowała jakoś swoją energię.
Po drodze warto również zwiedzić Muzeum Terroru ( otwarte od wtorku do niedzieli). Ja odwiedziłam je przy poprzedniej wizycie w tym mieście. Odwiedziny tam robią dosyć wstrząsające wrażenie, jeszcze trochę zbyt silne dla małego dziecięcego umysłu.
Budapeszt jest idealnym miastem na krótki city break z dzieckiem u boku. Łatwiej jednak będzie gdy dziecko już jest chodzące, bo np. na niektórych stacjach metra brak jest wind, a zabytkowe tramwaje chociaż piękne są też bardzo wysokie. W kamienicach w centrum nie uświadczy się również wind, a piętra są pieruńsko wysokie. 

Z lotniska do centrum łatwo dojechać komunikacją miejską. Można wybrać autobus linii E200, który dowiezie nas do niebieskiej linii metra (stacja Köbanya-Kispest). Najłatwiej podążać za tłumem, bo to popularny sposób na dostanie się do centrum. Trzeba wtedy zakupić bilet przesiadkowy za  530HUF-dostaje się 2 bilety, jeden do skasowania w autobusie, drugi do metra. Między liniami metra można się swobodnie przesiadać. Tylko pamiętajcie o kasowaniu tych biletów, kontrolerzy są nieprzejednani. 
Można też wybrać linię E100, która dowiezie nas do centrum (Deák Ferenc tér) gdzie jest dogodny punkt przesiadkowy. Jednak na ten autobus bilety kosztują 900 HUF. 
Bilety możemy kupić na terminalu lotniska, a w mieście w licznych biletomatach. Do większości atrakcji spokojnie możemy dojść na piechotę. Jeśli przewidujemy jednak odwiedzenie dalszych punktów miasta, lub mamy kogoś kogo bardzo bardzo bolą nóżki to można rozważyć zakup bloczka 10-ciu biletów, lub biletu 24 lub 72-godzinnego. Dzieci do lat 6-ciu jeżdżą za darmo. 

Nocleg zarezerwowałyśmy ze sporym wyprzedzeniem przez Booking.com. Wybrałyśmy Caterina Private Rooms and Apartments. W cenę co prawda wliczone jest śniadanie, ale zaliczają się do niego tosty z dżemem, ewentualnie serkiem śmietankowym i płatki z mlekiem. Ale jest też kawa i herbata bez ograniczeń. Hostel ten bez problemu przyjmie nas wcześniej niż zaczyna się doba hotelowa. Trzeba tylko pamiętać, że znajduje się na 3, bardzo wysokim piętrze i nie ma windy, ani miejsca gdzie ewentualnie można zostawić wózek dziecięcy. My dostałyśmy pokój w osobnym mieszkaniu więc Luśka spokojnie mogła szaleć i nikomu nie przeszkadzać. 
Nasz hostel znajdował się obok placu Oktogon, gdzie jest stacja żółtej linii metra, a sam plac jest bardzo reprezentacyjny. Dodatkowo w okresie przedświątecznym był pięknie rozświetlony przez migoczące światełka. 

W wielu miejscach dostaniecie mapki miasta, oraz plan komunikacji miejskiej. Nawet biorąc pod uwagę język, którego nie da się zrozumieć, Budapeszt jest miastem w którym się nie zgubicie.

Księżniczkowo-bajkowy Budapeszt na pewno odwiedzimy jeszcze nie raz, bo zostało jeszcze dużo miejsc do odwiedzenia.




568. Czekoladowe batony jaglane

$
0
0
Czekoladowe batoniki jaglane są moim sposobem na coś słodkiego bez wyrzutów sumienia. Chociaż z jedzeniem słodyczy to mam pewien problem. Moje wszystkie tajne skrytki na słodkie zapasy zostały już dawno odkryte przez konkubenta i splądrowane do ostatniego przyschniętego żelka. Chwała wszystkim pradawnym bogom, że jeszcze tajnego składziku z alkoholem nie odkrył. Lucy za to ma słuch absolutny. Gdy tylko bawię się w ninja i najciszej na świecie, próbuję otworzyć tabliczkę czekolady, nagle z najdalszego kąta domu słychać tupot małych stóp. Wpada huragan z błyskiem w oku byle tylko dostać słodką kosteczkę. Niech mnie ręka Boska broni, żeby ukochane krówki ciągutki spróbować. Zaraz ten chart wyczuje powiew cukrowego zapachu w powietrzu i usłyszę sakramentalne "pokaż co masz w buzi". Nosz w takich warunkach to nie da rady sobie spokojnie podjadać. 
Myślałam naiwnie, że gdy Lucy odkryje uroki żłobka będzie łatwiej. W końcu huragan spacyfikowany w placówce oświatowej, konkubenta albo w ogóle w kraju nie ma, albo haruje w pocie czoła na moje waciki i sterty książek. Żyć nie umierać i obżerać się batonikami. I na to wszystko wkracza on...rotawirus. Skutecznie mnie znokautował i unieruchomił w jednej pozycji, czule przytuloną do muszli klozetowej. Wszelkie poświąteczne fałdki i wspomnienia po pierogach, zniknęły jak sen jaki złoty. Marzenie o zrzuceniu 1-2 kg (która kobieta o tym nie marzy), nagle i bardzo gwałtownie się ziściły. Przez kilka dni sucha buła smakowała jak ambrozja. 
No i tu powstaje pewien problem. Bo jak już człowiek tak nagle wyszczuplał to nie może teraz się nażreć jak głupek batonami i zapchać żelkami, tak żeby biodra znów rozrosły się do rozmiarów szafy trzydrzwiowej. Całe życie pod górkę. Tudzież jak nie urok to sraczka i przemarsz wojsk. W efekcie zrobiłam przegląd internetów i na Mojewypieki.pl znalazłam przepis na czekoladowe batony jaglane. Są genialne w smaku, a jeszcze na tyle sycące że po zjedzeniu jednego kawałka czuje się człowiek napełniony słodkim szczęściem. I Luśce smakują i konkubentowi. Toż to przepis doskonały.  Do garów moi mili. 

CZEKOLADOWE BATONY JAGLANE:
-100g ekspandowanej kaszy jaglanej (świetnie sprawdzi się też amarantus lub ryż)
-100g gorzkiej czekolady
-4-5 łyżek masła orzechowego
-ok. 100g masła
-2 łyżki miodu
-szczypta cynamonu i szczypta soli

1. W rondelku o grubym dnie na małym ogniu rozpuścić masło i masło orzechowe. Dodać do nich miód i czekoladę, oraz przyprawy. Gdy czekolada się rozpuści zamieszać wszytko rózgą, żeby składniki dokładnie się połączyły. 

2. Ekspandowane jagły wsypać do sporej miski, wlać do nich czekoladową masę i całość dokładnie wymieszać. 

3. Czekoladową masę przelać do foremki (ja używałam takiej o wymiarach 20x25cm) wyłożonej papierem do pieczenia. Wyrównać wierzch i wstawić foremkę do lodówki. Po ok. 2 godzinach masa powinna już całkiem zastygnąć. Po tym czasie wyjąć całość z blaszki i pokroić na małe batoniki. 

SMACZNEGO!





Urodzinowy tort z zombiakami

$
0
0
Minęły już bezpowrotnie czasy gdy młodzież emocjonowała się grą w Super Mario Bros, Prince of Persia czy River Raid. Łezka w oku się kręci na myśl o tych wszystkich joystickach rozwalonych podczas emocjonujących rozgrywek, o tej ciszy pełnej skupienia gdy gra wgrywała się ....na kasecie. Wychodzi na to, że powoli zbliżam się do wieku szacownego, bo gdy usłyszałam z jakimi bohaterami mam robić następny tort to najpierw poprosiłam żeby mi to przeliterować, a potem musiałam sobie wyguglać o co chodzi. Plants vs zombies moi drodzy to ponoć całkiem zacna gra. Taka kukurydza o zaciętym pysku, ramię w ramię ze sprytnymi paprykami i wściekłym czosnkiem atakują zombiaki. Świat się kończy 
Grunt, że tort podobał się jubilatowi :) 

569. Odrywane bułeczki cynamonowe

$
0
0
 Takie odrywane bułeczki z cynamonową skorupką są całkowitym zaprzeczeniem zdrowej diety, którą usiłowałam wprowadzić w naszym domu od początku roku. Początki były dobre, zdrowe batoniki z kaszy jaglanej i gorzkiej czekolady idealnie nadają się na odchudzony czas i walkę z szerokością bioder (przepis znajdziecie tutaj-klik). Było dobrze, aż tu przyszedł piątek wieczór. Ja nie wiem czy ja ściągam na siebie różne dziwne wydarzenia, czy może ja to przeżywam bardziej a powinnam przejść nad wszystkim do porządku dziennego, a może tupnąć nogą i wprowadzić w naszym domu dyktaturę.
Konkubent w piątek oznajmił, że jedzie załatwiać biznesy interesy. Przy piwie te biznesy, więc może wrócić trochę później, ale to bardzo ważne biznesy i żebym na niego nie krzyczała za bardzo. Dobra niech idzie i nie jęczy, że go wstrzymuję i przez mnie nie zarobi milionów. 
Poszedł, słuch po nim zaginął, a tymczasem naszej kotce się przypomniało, że jeszcze nie była na sterylizacji. Poczuła zew natury i darła japę przez całą noc. A dziecko moje ukochane wyczuło z kolei, że matka sama jest na froncie, więc postanowiła przypomnieć że słodyczy się napchała na noc. No i potem dosyć gwałtownie te słodycze oddawała przez pół nocy. Ona wymęczona, ja z rosnącą irytacją, bo tego faceta co miał wspierać to nie ma. Sterta brudnych rzeczy do ogarnięcia i wypłukania, systematycznie zapełniała wannę, a Puszysta wciąż się darła nawołując kocura. Durna jaka, nie wie że potomstwo zapewnia nocne rozrywki i spać po nocach nie daje. 
Noc była długa i burzliwa. Gdy już całe rozrywkowe towarzystwo usnęło przysnęłam i ja. I wtem słychać chrobot klucza. I znowu chrobot i krótkie żołnierskie słowa. I wciąż ten chrobot i już wiem, że biznesy interesy konkubenta nieco zaszkodziły na jego celność i precyzję ruchów. Otworzyłam drzwi, żeby ten gałgan i biznesmen od siedmiu boleści nie pobudził reszty domowników. Chuch mógłby powalić konia, krok nieco chwiejny. Coś tam opowiadał o wieczorze, ale narracja była tak zagmatwana że zgubiłam się w połowie pierwszego zdania.Dostał nakaz eksmisji z sypialni, zresztą i tak w poprzek naszego łóżka leżał nieco wymizerowany huragan. 
Tak też rozpoczęłam weekend. Radosne, wymagające energii i kreatywności zabawy z dzieckiem odeszły w siną dal. W sobotni poranek Luśka została posadzona przed bajkami, opatulona kocem i dostała zakaz patrzenia na tatusia. Bo go życie za bardzo bolało. A ja, żeby nie wybuchnąć i nie nie zamordować nikogo, na chwilę zamknęłam się w kuchni. Zaczęłam wyżywać się na cieście drożdżowym. Takie zagniatanie bardzo dobrze działa na nerwy, a przy okazji jakie mięciutkie i napowietrzone drożdżówki wychodzą. I tak z tych nerwów wyszły bułeczki odrywane z cynamonowo cukrową skorupką. Idealne są do kawy. Jak już można na chwilę usiąść i wypić, po tym jak ogarnęło się armagedon w domu. 

ODRYWANE BUŁECZKI CYNAMONOWE:
(proporcje na ok. 12-14 niewielkich bułeczek)
BUŁECZKI:
-20g świeżych drożdży
-szklanka ciepłego mleka
-ok. 4 szklanki mąki pszennej (używałam typ 650)
-1 jajko
-duża szczypta soli
-pół szklanki cukru
-pół kostki zimnego, pokrojonego w drobną kostkę masła

CYNAMONOWA SKORUPKA:
-3-4 łyżki masła
-4 łyżki cukru
-łyżka cynamonu

1. Do ciepłego (ale nie gorącego) mleka dodać szczyptę cukru i pokruszyć drożdże. Odstawić zaczyn w ciepłe miejsce na kilkanaście minut, aż drożdże zaczną pracować.

2. Do dużej miski wbić jajko i wsypać cukier. Zacząć mieszać...ręcznie (to najlepsze na nerwy). Następnie dodać zaczyn drożdżowy i mąkę z solą. Energicznie wyrabiać ciasto. Gdy zacznie już przypominać elastyczne ciasto drożdżowe  dodać masło i dalej dokładnie wyrabiać, aż będzie już dokładnie wszystko połączone. Gotowe ciasto przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na około godzinę, aż podwoi swoją objętość.

3. Gdy ciasto rośnie przygotować cynamonową skorupkę. Do rondelka włożyć masło, cukier i cynamon. Postawić całość na małym ogniu i od czasu do czasu zamieszać. Gdy masło się całkowicie rozpuści i połączy z pozostałymi składnikami zdjąć całość z ognia.

4. Przygotować blaszkę (ja używałam tortownicę o średnicy ok. 28cm). Wyłożyć ją papierem do pieczenia. Z wyrośniętego ciasta odrywać niewielkie fragmenty ciasta i formować kulki na niewielkie bułeczki. Każdą drożdżówkę obtoczyć w przygotowanej skorupce i ułożyć na blaszce. Między bułeczkami zostawić ok. 1-2 cm odległości. Gdy już cała blaszka będzie zapełniona odstawić ją na chwilę do wyrośnięcia.  W tym czasie rozgrzać piekarnik do 180st. Gdy już będzie gotowy wstawić bułeczki cynamonowe do pieczenia. Piec przez około 10-15 minut. Gdy będą upieczone, studzić je w blaszce, a gdy nie będą już parzyć podniebienia będą już gotowe.

SMACZNEGO!



Budapesz kulinarnie, gdzie zjeść i co kupić

$
0
0
Kuchnia węgierska jest pyszna. Co do tego nie ma dwóch zdań. Dania pełne są aromatu, czuć ogrom papryki oraz innych warzyw, każdy kęs potrafi nasycić prawie do granic możliwości. Desery są słodkie, zaskakujące i naszym, czyli moim i Lucy, zdaniem są genialne. Poniżej kilka adresów w Budapeszcie gdzie można w miarę tanio i smacznie zjeść, oraz podpowiedź co koniecznie spróbować i ewentualnie przywieźć ze sobą z wyprawy (a nasze wspomnienia i plan zwiedzania można znaleźć tutaj-KLIK). 
Tutaj też będzie podpowiedź dla osób z bardziej wymagającą dietą gdzie można zjeść. Podróżowała z nami Ula, która jak zwykle stanowi duże wyzwanie, żeby ją wyżywić-dieta wegetariańska i bez glutenu. Co prawda było łatwiej niż podczas wyjazdu do Belgradu, gdzie Ula akurat miała fazę na post dr Dąbrowskiej, ale i tak nie było lekko. Jednak węgierskie desery są w stanie złamać nawet największego żywieniowego ortodoksa i nawet Ula spróbowała niesamowite naleśniki, czy ciasta.

FRICI PAPA:
(Király u. 55Budapeszt, otwarte w godzinach 11-23)
 To miejsce polecało mi kilka osób oraz w internecie znalazłam wpisy na blogach wychwalających jak tam smacznie i klimatycznie. Fakt, klimat jest, lokal z pewnością ma swój urok. Jednak jest też bardzo tłoczno, trzeba swoje odstać żeby doczekać się na stolik. Menu pozytywnie zaskoczy nas cenami, większość dań głównych nie przekracza 1000 HUF (czyli ok. 12-14zł), jednak już tłumaczenie na angielski składu dań jest dosyć fantazyjne. Trzeba sporo pokombinować, żeby odgadnąć co się zamawia, a obsługa niestety jest na tyle zarobiona, że raczej nie będzie  miała czasu cierpliwie nam wszystkiego tłumaczyć. 
Wegetarianie mogą mieć problem z zamówieniem czegoś. U Uli skończyło się na ziemniakach z jajem sadzonym. Ja i Lucy miałyśmy kurczaka w sosie paprykowym z frytkami, oraz naleśnika z serem i bitą śmietaną. Z napojów trafiłyśmy na ciekawą w smaku wodę z syropem różanym. 
O ile sok różany był pyszny, a naleśnik nas zachwycił, o tyle do kurczaka z frytkami się przyczepię. Sam kurczak był bardzo smaczny, chociaż więcej było sosu niż kawałków mięsa. Ale najgorszym rozczarowaniem były frytki-miękkie, rozciapciane, posklejane...jakieś takie niezachęcające, tyle że Luśka frytki uwielbia. 
Za cały obiad dla naszej trójki zapłaciłyśmy równowartość ok. 30-40 zł, ale w zasadzie wychodziłyśmy stamtąd nie do końca najedzone. Jednak tłum ludzi wygonił nas z tego miejsca. 
Jeśli jesteście mięsożercami i chcecie poczuć klimat Budapesztu jedząc w czymś na kształt ich baru mlecznego to polecam, ale nie bierzcie frytek i zamówcie dodatkowo zupę. Może my jakoś źle trafiłyśmy.
  

KISHARANG ETKEDZE
 (Október 6. u. 17, Budapeszt, otwarte 11:30-21:00)
 Niedaleko Mostu Łańcuchowego po stronie Pesztu można znaleźć malutki lokal Kisharang. W lokalu jest tylko kilka stolików i jeden długi stół ze stołkami barowymi. Menu jest bogate, można trochę pokombinować co byśmy chcieli zjeść. 
Ula tym razem mogła coś wybrać, chociaż nagięła swoje zasady i zjadła glutenowe gnocchi. Miałyśmy zupę pomidorową (w wersji mniejszej ale tak sycącej że aż przeraża jak duża może być duża wersja), gnocchi z sosem pieczarkowym, leczo z jajkiem i naleśniki z serem i śmietaną. Naleśniki były tak pyszne i tak duże, że wszystkie trzy się nimi nasyciłyśmy.  Do picia dostałyśmy najpyszniejszą na świecie lemoniadę z malinami. Duża szklanka tej ambrozji skutecznie ugasiła pragnienie zarówno moje jak i Lucy. Co prawda w lokalu nie ma krzesełek dla dzieci, ale przemiły właściciel przyniósł dla Luśki wielką poduchę, żeby wygodniej jej było siedzieć na dorosłym krześle. 
Porcje są duże, jedzenie pyszne, napoje w słusznych rozmiarach. Zdecydowanie jest to dobry wybór po dniu pełnym łażenia i zwiedzania. Jednak jeśli macie małe dzieci, to może być problem, żeby zmieścić gdzieś między stolikami wózek, lub chociażby przewinąć malucha w mikroskopijnej łazience. 
Za obiad dla naszej trójki zapłaciłyśmy równowartość ok. 70-80zł.

PLATAN ETTEREM
(Városligeti fasor 46-48, Budapeszt, otwarte w godzinach 10:00-23:00)
Niedaleko placu Bohaterów można znaleźć niezbyt urodziwy, parterowy budynek. Znajduje się w nim restauracja gdzie można zjeść pyszną pizzę i obłędne naleśniki z nadzieniem orzechowym. Są też grillowane warzywa, które według Uli były bardzo pyszne. 
W Platan Etterem jest chyba podwójne menu. Część dań wyłożonych jest na podgrzewaczach i idąc z tacą można sobie samodzielnie wszystko nałożyć. Taka wersja jest tańsza. Można też poczekać na kelnera, który rozłoży przed nami obrus i poda kartę. Niestety obsługa chociaż bardzo miła, jest też nieco powolna. Na dania trzeba było sporo czekać. Jednak pizza była wyborna, a naleśniki genialne. Na tyle, genialne, że Ula po raz kolejny porzuciła swoją dietę. 
Jeśli jesteście w okolicy zajrzyjcie tam na obiad. 
Obiad dla naszej trójki kosztował równowartość ok. 70zł


CAT CAFE 
(Révay u. 3, Budapeszt, otwarte 10:00-21:00)
Nasze malutkie miejsce szczęśliwości. Dla Lucy było całe stadko kotów oraz gorąca czekolada z górą bitej śmietany. Ula dostała latte na mleku sojowym i lekki sernik z owocami, a ja pyszną latte z imbirem i przecudnie słodki tort dobosza. 
Na wstępie każdy dostaje instrukcję obsługi, czyli zostaje poproszony o to żeby być w miarę cicho, nie ciągnąć kotów za ogon i nie przeszkadzać im w drzemkach. Koty mogą chodzić wszędzie, pełno jest tu drapaków, półek, legowisk i zakamarków gdzie się mogą schować. Są przyjazne, bardzo puchate i rozkoszne. 
Ciasta są pyszne, napoje aromatyczne. Idealne miejsce, żeby przekąsić coś słodkiego, a później ruszyć na podbój np. góry zamkowej. Ceny podobne do warszawskich, czyli za latte około 12-14zł.  

 JARMARK ŚWIĄTECZNY:
Na początku grudnia, kiedy odwiedzałyśmy Budapeszt, całe miasto szykowało się już na święta. Wiele ulic pięknie rozświetlały wieczorami świetlne iluminacje, a podczas zwiedzania natykałyśmy się co i rusz na budki i jarmarki. Szczególną uwagę przykuwały stoiska z pięknymi czekoladkami czy marcepanami. Były również miejsca gdzie można było się napić grzanego wina, spróbować zupy gulaszowej lub langosza (cały czas pluję sobie w brodę że jednak nie spróbowałam tego smakołyku ale jego wielkość mnie przerażała). Pełno też było straganów z rękodziełem, pamiątkami czy ciepłymi rękawiczkami.Były też stoiska z rożnem i grillem gdzie można było kupić moje kulinarne odkrycie tej wyprawy.
 
 CIASTO KOMINOWE-Kürtőskalács (Kurtosz)
Kulinarne odkrycie stulecia jak dla mnie. Ciasto kominowe, którego węgierskiej nazwy nie jestem w stanie zapamiętać, dlatego ją sobie zapisałam na karteczce. Ciasto drożdżowe owinięte na drewnianym rożnie i pieczone na grillu. Przypomina nieco w przygotowaniu naszego sękacza, ale wymaga zdecydowanie mniej cierpliwości.
Można kupić wersję podstawową, waniliową, lub z pysznymi dodatkami jak np. kokos, czekolada, cynamon. Tuż po zdjęciu z rożna pachnie oszałamiająco. Moje dziecko lekko oszalało na punkcie tego ciasta i przez kilka dni było to jej podstawowe pożywienie.
Na jarmarkach można było znaleźć wersję wyjściową, bardzo dużą-kosztowała z tego co pamiętam 1200HUF. Podczas spacerów natknęłam się na kilka budek gdzie można kupić mniejszą wersję takiego ciasta, idealną na przekąskę, ale również na spróbowanie kilku wersji. Małe ciasto z budki to koszt 320HUF.

Do tej pory żałuję że nie spróbowałam langosza, czyli placka z ciasta drożdżowego smażonego w głębokim tłuszczu. Podawane są z dodatkiem sera i kwaśnej śmietany. Jednak nieco odstraszyła mnie ich wielkość, oraz to że zazwyczaj na budki z nimi natykałyśmy się gdy byłam najedzona. To znaczy, że koniecznie muszę wrócić na Węgry niedługo.

Codzienne zakupy spokojnie można zrobić w marketach. Ceny są podobne do polskich. Podobnie też do naszych sklepów, tuż obok kas umieszczone są słodycze i kinder jaja. Ponieważ Lucy ma akurat ogromną fazę na czekoladowe jajeczka to pierwszego dnia zrobiła awanturę na pół sklepu gdy nie chciałam jej kupić ulubionego przysmaku. Na szczęście wykład o dobrym wychowaniu dzieci kasjerka przeprowadzała po węgiersku, więc nie bardzo musiałam brać sobie do serca jej słowa.


Podczas wyjazdu na Węgry uważajcie. Łatwo można przybrać tu i ówdzie gdy się człowiek nieco zapomni podczas jedzenia pysznego ciasta kominowego lub naleśników z orzechami.

 

570. Wegetariańskie kotlety z kaszy gryczanej z pieczarkami

$
0
0
 Według mojego ojca, jedynego i uwielbianego, wegetariańskie kotlety z kaszy gryczanej i pieczarek to jest ewidentna próba zagłodzenia konkubenta. Zdaje się, że rodziciel mój, karmienie zieleniną uznał za wyjątkową perfidię i zbrodnię straszliwą. Toć z kartofle z mięsem niejeden naród wyżywiły i te sprawy. Trudne to sprawy, bo ja po prostu postanowiłam nieco zmienić nam nawyki żywieniowe. W nowy rok żeśmy raźno wkroczyli, ja po moim romansie z rotawirusem odchudzona nieco, konkubent z mocnym postanowieniem poprawy. Jednym słowem sam chłopak chciał, to nie to że ja go zmusiłam. W końcu jeśli moje dziecko o kimś mówi "to mój Misiek ulubiony, tata ukochany" to ja muszę zadbać, żeby ten ktoś żył sobie w dobrym zdrowiu jak najdłużej. 
Pierwsze dni po odstawieniu śmieciowego żarcia i przejściu na domowe obiadki pakowane w pudełka to był szok. Organizm konkubenta zwariował i sam nie wiedział czy ze szczęścia czy z osobistego dramatu. W końcu do tej pory przyzwyczajony był raczej do wyjazdowego żarcia, kasza to czasem zalewany wrzątkiem kuskus był, a z warzyw to najwyżej pomidory...w keczupie. No i zupy były. Chmielowe zupy. Boziuniu, biedny ten mój chłop. Ja to twierdzę, że i tak dobrze się trzyma przy takich nawykach. 
Te kotlety, chociaż są wegetariańskie i z kaszy, to mają dodatek aromatycznych, duszonych na maśle pieczarek. Z wierzchu wyglądają jak prawdziwe mielone, których by się nawet teściowa nie powstydziła. Są bardzo sycące, więc nie trzeba już kombinować z jakimś zapychaczem w postaci ziemniaków, a wystarczy zrobić lekką sałatkę. No i mój konkubent mówi, że są zajebiste. Znaczy, nawet mięsożerca, będzie zadowolony gdy takie zje na obiad....a takim sceptykom jak mój ojciec najlepiej nie mówić z czego ten kotlet jest, sam się raczej nie zorientuje. 

WEGETARIAŃSKIE KOTLETY Z KASZY GRYCZANEJ Z PIECZARKAMI:
-pół szklanki kaszy gryczanej niepalonej
-1 średnia cebula
-6-7 sporych pieczarek
-pęczek natki pietruszki
-ok.  100g wędzonego twarogu
-1 jajko
-sól, pieprz, wędzona papryka, szczypta kminu rzymskiego
-masło klarowane
-bułka tarta (jeśli ktoś jest na diecie bezglutenowej niech ją ominie)

1. Kaszę ugotować do miękkości. Właściwie najlepiej ją nieco rozgotować. Ugotowaną kaszę odstawić do przestygnięcia.

2. Cebulkę i pieczarki posiekać drobno. Na rozgrzaną patelnię włożyć trochę masła klarowanego. Dodać cebulkę. Gdy ta się nieco zeszkli wsypać pieczarki i smażyć, aż zmiękną.

3. Do kaszy dodać posiekaną natkę pietruszki, pokruszony ser wędzony, usmażone pieczarki z cebulką i przyprawy. Wszystko razem dokładnie wymieszać. Gdy smak już nam odpowiada dodać jajko i wymieszać.

4. Zwilżonymi dłońmi formować kotlety z kaszy. Każdy kotlet obtoczyć w bułce tartej i kłaść na rozgrzanej patelni z masłem klarowanym. Smażyć po kilka minut z obu strony, aż kotlety się przyjemnie zarumienią. Po zdjęciu z patelni odsączyć kotlety z nadmiaru tłuszczu na ręcznikach papierowych.
Są przepyszne zarówno na ciepło jak i zimno.

* ja podawałam je z sostem tzatziki i sałatą z awokado, pomidora malinowego, czarnuszki i rukoli.

SMACZNEGO!

571. Brownie z masłem orzechowym

$
0
0
Brownie z masłem orzechowym, albo też bez masła orzechowego, to u nas takie dobroczynne ciasto. Pojawia się zazwyczaj chwilę po tym gdy odwiedzę Stację Krwiodawstwa i przywiozę zapas czekolad otrzymanych za krwawicę. Zdecydowanie nie jestem gwiazdą dobroczynności. Większość akcji i zbiórek w internecie przewijam niestety dalej. Mam kilka fundacji, którym kibicuję i które w miarę regularnie wspieram w miarę moich możliwości. 
Nie zaglądam nikomu do portfela i do swojego nie pozwalam zaglądać. Jurka Owsiaka i to co robi wielbię całą swoją skromną osobą. Swego czasu, podczas kolorowych lat Woodstocku w Pokojowym Patrolu, miałam nawet w telefonie zapisany jego numer, na wszelki wypadek. Rok w rok dorzucamy się do puszek, a moje dziecko na tę barwną niedzielę mówi, że "serduszkowy dzień". Każdy rodzic, albo ten kto chociaż raz był w jakimkolwiek szpitalu dziecięcym, wie ile tam serduszkowego sprzętu i ile dobrego Jurek robi. Dlatego z całą mocą mojego świętego oburzenia twierdzę, że to zwykłe skurwysyństwo jest przeszkadzać mu w tym co robi. Na całe szczęście im większy opór rządzących tym większa mobilizacja społeczeństwa. Brawo Jurek, trzymam kciuki. 
Róbcie swoje moi mili, bez hejtu, bez jadu i bez dupościsku. Ja tymczasem raz na jakiś czas będę piekła zapas brownie na kilka miesięcy, czerpiąc z dostawy po oddawaniu krwi. 

BROWNIE Z MASŁEM ORZECHOWYM:
-200g gorzkiej czekolady
-ok. 3/4 kostki masła
-2 jajka
-1/3 szklanki cukru trzcinowego
-ok. 1/2 szklanki mąki pszennej
-łyżeczka sody oczyszczonej
-szczypta soli
-chlust esencji waniliowej
-4-5 łyżki masła orzechowego (może być to z kawałkami orzeszków)

1. W kąpieli wodnej rozpuścić czekoladę, połamaną na małe kawałeczki, razem z masłem.

2. Jajka roztrzepać razem z cukrem i esencją waniliową. Dodać do nich masę czekoladową i wszystko dobrze wymieszać (wystarczy do tego widelec lub rózga). Na koniec dodać przesianą mąkę, sól i sodę. Gdy wszystko będzie już dokładnie wymieszane przelać masę do przygotowanej blaszki, ja używałam takiej o wymiarach 20x30cm.

3. Na wierzchu, tak przygotowanego ciasta czekoladowego, ułożyć równomiernie kleksy z masła orzechowego. Wykałaczką nieco je zamieszać, żeby jeszcze bardziej rozprowadzić je po cieście. Blaszkę wstawić do piekarnika rozgrzanego do 170st, na około 15-20 minut. Powinno być chrupkie z wierzchu i lekko niedopieczone w środku. Gdy brownie nieco przestygnie jest już gotowe.

SMACZNEGO



572. Pasta kanapkowa z białej fasoli i suszonych pomidorów

$
0
0
Lubię sobie czasem ukręcić pastę kanapkową, taką jak ta z białej fasoli i suszonych pomidorów. Pozwalając zaoszczędzić czas przy robieniu śniadania. Szybko się robi z nimi kanapki, nie trzeba modlić się do lodówki i czekać aż natchnienie na nas spłynie. A czasem są po prostu takie poranki, kiedy ciężko się ogarnąć, wory pod oczami są tak wielkie że pomieszczą kilka kilogramów ziemniaków, świeżo zmielona kawa rozsypie się po blacie bo nie trafiliście łyżeczką do zbiornika kawiarki, kocica zeżarła waszą ulubioną roślinkę i na środku przedpokoju zostawiła dla was przykrą niespodziankę, a w nocy spać się nie dało przez wędrówkę ludów. Wędrówki ludów to u nas tradycyjna nocna rozrywka. Najpierw ja czytając 5 czy 10 albo też 50 (po trzeciej przestaję liczyć) ulubionych tego dnia książeczek, finalnie przycinam komara zwinięta w precel na małym łóżeczku. Jak mi się udaje wpasować między tych wszystkich pluszowych ziomków mojego dziecka, do ttej pory jest dla mnie zagadką. Grunt, że zazwyczaj koło północy czuję, że zaraz umrę od zmasowanego ataku skurczu mięśni, napiętych pod jakimś dziwnym kątem. I jak ten Kopciuszek, wymykam się z balu i przemykam cichaczem do własnego, dużego, rozłożystego łóżka. Później gdzieś na horyzoncie majaczy konkubent, co ciągle mamrocze coś o złej kobiecie co nie pozwoliła zainstalować telewizora w sypialni. W teorii przemyka po cichu, w praktyce zawsze coś mu musi stanąć na drodze i prawie za każdym razem jakaś zabawka, but, wystraszony kot, z hukiem oznajmia nadejście samca. Później jeszcze kocice budzą się do życia i próbują sobie wywalczyć miejsce na łóżku. Matko święta, już na tym etapie zastanawiam się czy nie byłoby rozsądniejsze przeniesienie się na kanapę w salonie. Może tam można by było pospać. Tyle, że lenistwo zwycięża, bo mi się nie chce wyłazić spod kołdry. Jakiś czas jest spokój i nagle słychać to....odrzucanie kołderki, gramolenie się przez barierkę bo przecież tak łatwiej, potem jeszcze wracanie z powrotem po zapomnianego Niedźwiedzia. Trzy razy już się zdążyłam obudzić i zastanawiam się czy iść po tego zaspanego rozczochrańca czy jednak sama do nas trafi. I w końcu widzę, człapie sobie takie małe, z Niedźwiedziem pod pachą, czasem jeszcze z poduszką w kotki w łapce. Włazi nam do łóżka, ładuje się w środek, bo przecież tam najwygodniej i zarzuca mi łapki na szyję i przytula najmocniej na świecie. Bo podobno potwory jakieś były, a u nas w łóżku ich nie ma. No i to małe, rozczochrane, jak już wie, że potwory jej nie zaatakują to śpi spokojnie. Najczęściej w poprzek łóżka śpi. Z nogą na moim nosie, a pięścią w oku ojca. Rozkopując się z kołdry z prędkością światła i przy okazji odkrywając wiecznie zmarzniętą w nocy matkę. I nie dziwi już nikogo ciężki poranek. 
Tak, pasta kanapkowa przygotowana poprzedniego dnia wieczorem, to świetny sposób na śniadanie, gdy głowa jeszcze nie zacznie dobrze pracować. 

PASTA KANAPKOWA Z BIAŁEJ FASOLI I SUSZONYCH POMIDORÓW:
-puszka białej fasoli (lub szklanka ugotowanej fasoli)
-4-5 suszonych i odsączonych z oleju pomidorów
-1 niewielka cebula
-2 ząbki czosnku
-3-4 gałązki natki pietruszki
-trochę oliwy, sól, pieprz, szczypta kminu rzymskiego

1. Cebulę i czosnek drobno posiekać. Zeszklić je na rozgrzanej patelni z odrobiną oleju z pomidorów.

2. Do blendera wsypać fasolę, dodać natkę pietruszki, pomidory, cebulę, czosnek i niewielki chlust oliwy. Wszystko razem zblendować na gładką pastę. Spróbować i dodać do smaku przyprawy, znowu wszystko razem zmiksować. Gotową przełożyć do słoika, można ją przechowywać przez kilka dni.

SMACZNEGO!

573. Ciastka owsiane z migdałami, bakaliami i czekoladą

$
0
0
Takie ciasteczka owsiane z migdałami, przeróżnymi bakaliami i jeszcze ozdobione czekoladą, są idealne. I wcale nie chodzi mi o to, że są idealne do kawy. Są świetne do kreatywnego spędzania czasu z dzieckiem. 
Mój mały harpagan gust kulinarny odziedziczył po mamusi. Znaczy się musi być słodko, maślanie i z pełną rozkoszą glutenową. Jeśli tylko słodkie me dziecię wyczuje, że szykuje się jakaś uczta dla łakomczucha, zakłada fartuszek, przegarnia włosy z oczu, zakasuje rękawy i już jest gotowa do pomocy. Ciasto na naleśniki sama ukręci, gofry będzie doglądać aż do momentu idealnego zarumienienia 3 razy parząc się od rozgrzaną gofrownicę, jabłka do racuchów sama wymyje i będzie podawać z największą na świecie ostrożnością byle tylko na ziemię nie upuścić, porzuci nawet maraton bajek na komputerze w zamian za możliwość pomocy przy robieniu tortu, a robienie ciasteczek napawa ją euforią większą niż odwiedziny Mikołaja z torbą prezentów.  Do siekania sałatek, czy doprawiania zupy się tak nie garnie, nawet wrzucanie składników na pizzę nie jest uznane za czynność fascynującą. Ciekawe dlaczego. Kręcenie past kanapkowych też jej niestety nie kręci, ani nawet lepienie pierogów. Ot takie życie, że słodycze są najmilsze na świecie.
Ostatnio lubię piec ciasteczka właśnie przez to, że Luśka przy nich pomaga i wyżywa się artystycznie. Nic to, że przy pieczeniu tych ciastek owsianych prawie się 3 razy przewróciła biegnąc do kuchni wezwana na pomoc. Nic to, że szklaneczka, którą wycinałyśmy ciastka nie wytrzymała tego napięcia, energii i werwy i pod koniec pracy po prostu pękła. Nic to, że rozmach mojego dziecka może nieco przytłaczać, szczególnie jeśli chodzi o sypanie mąki. W efekcie mąka była wszędzie. Nic to, że przygotowanie wspólne ciastek zajęło mi 5 razy więcej czasu niż gdybym zrobiła to sama, grunt że po tym pieczeniu dziecko mi padło ze zmęczenia i przespało twardo aż do rana. Najważniejsze, że te ciasteczka owsiane z migdałami, bakaliami i czekoladą tak jej posmakowały, że ten pysio ukochany cały się śmiał. Ciastka nie zdążyły ostygnąć a już kilka zniknęło niespodziewanie. A na koniec pracy ktoś się do mnie przytulił lekko ubrudzonymi łapkami i stwierdził "mama kocham cię, te ciastka są mniam i pycha". 
Syp dziecko śmiało tą mąką po całej okolicy. Mama i tak posprząta jak przestanie chlipać. A kiedyś może sama zaczniesz wymyślać jakieś przepisy na słodkości. 

 CIASTKA OWSIANE Z MIGDAŁAMI, BAKALIAMI I CZEKOLADĄ:
-szklanka mąki pszennej razowej
-pół szklanki cukru trzcinowego
-kostka miękkiego masła
-pół (ewentualnie 3/4) szklanki płatków migdałowych
-3/4 szklanki płatków owsianych górskich
-3/4 szklanki bakalii (u mnie były suszone morele, rodzynki i suszona żurawina)
- szczypta soli
-50-75g gorzkiej czekolady

1. Migdały uprażyć na suchej patelni. Przesypać je do misy blendera i zmiksować na drobno razem z płatkami owsianymi i bakaliami. 

2. Pozostałe składniki dodać do posiekanych migdałów i bakalii. Zagnieść z nich ciasto, można to z powodzeniem zrobić za pomocą miksera. 

3. Na podsypanej mąką stolnicy rozwałkować część ciasta, na grubość ok. 0,5cm. Za pomocą szklanki o średnicy ok5cm, lub jakiejś ulubionej wykrawaczki (o niezbyt skomplikowanym kształcie) wykrawać ciasteczka. Układać je na blaszce, nie rosną więc mogą leżeć w niewielkich odległościach od siebie. Piec przez ok. 6-8 minut w piekarniku rozgrzanym do 170st. Po upieczeniu ostudzić ciastka na kratce. 

4. Gdy ciasteczka owsiane wystygną, rozpuścić w kąpieli wodnej czekoladę. Gdy będzie już roztopiona na aksamitną masę przełożyć ją do rękawa cukierniczego i ozdobić ciasteczka. Poczekać chwilę, aż czekolada zastygnie i ciastka owsiane są gotowe. 

*jakby co bez zdobienia czekoladowego te ciastka owsiane z migdałami też są genialne w smaku

**weganie mogą zastąpić masło np. olejem kokosowym i będą mieli wegańskie ciastka owsiane

SMACZNEGO!

574. Pierogi ruskie

$
0
0

Dziś na obiad mamy pierogi ruskie. Wcale nie są to pierogi skrupulatnie ulepione przez mamunię i zapakowane w pudełeczko, żebyśmy z głodu nie padli. Tym bardziej nie są to pierogi za piątaka z Biedry czy innego sklepu. Sama, żem wreszcie się zebrała i zagniotła i ulepiła i zrobiła ruskie. Znawca tematu, czyli ojciec mój ulubiony, orzekł że idealne. 
Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu pierogi ruskie to raczej popularne danie obiadowe, gdyby nie fakt że ja z klasyką kuchni polskiej to zazwyczaj tak na bakier stałam. Różne wynalazki to zawsze chętnie smażę i warzę, do klepania schabowych co niedzielę czuję głęboką odrazę. Z daniami tradycyjnymi typu gołąbki, zraziki, pierogi czy rosół było zawsze pod górkę, ale też czułam ciepełko rodzicielskiej opieki i mogłam zawsze liczyć na smsa od mamuni, żeby przyjść na obiad. 
Jednak jak wszystkie rewolucje w mojej kuchni, tak obecna zadziała się bo mi jakiś facet wjechał na ambicję. Pierwszą zupę w życiu ugotowałam jak się okazało, że mój kolega ze studiów gotuje zupy wymyślne i pyszne. Pierwszy makaron zrobiłam, bo ówczesny absztyfikant się przechwalał jakie to on pasty świetne robi. Noooo a teraz to się okazało, że znajomy z podstawówki kręci majonezy. Drugi znajomek zaś, co go podejrzewałam tylko o znajomość najlepszych kebabowni w mieście, przygotowuje zakwas na barszcz i lepi pierogi w ilościach hurtowych. Ta zniewaga pierogów wymaga. Się zawściekłam i nauczyłam, jedynie eleganckie falbanki na brzegu pieroga jeszcze są poza moim zasięgiem. 
Bierzcie zatem przepis na pyszne ruskie i zawstydźcie konkubenta, czy tam innego samca. 

PIEROGI RUSKIE
CIASTO NA PIEROGI:
-ok. 700-800g mąki pszennej (+dodatkowa do podsypania stolnicy)
-1,5szklanki gorącej wody
-pół szklanki oleju rzepakowego
-duża szczypta soli

FARSZ RUSKI:
-ok. 500-600g ziemniaków
-500g twarogu półtłustego lub tłustego
-2 średnie lub 1 duża cebula
-łyżeczka majeranku
-sól, pieprz, łyżka masła
 
1. Całą pracę polecam zacząć od przygotowania farszu. Ziemniaki obrać i ugotować w mocno osolonej wodzie. Gdy ziemniaki będą już miękkie odlać wodę, ugnieść je tłuczkiem i odstawić do przestygnięcia.

2. Cebulę do farszu posiekać w bardzo drobną kostkę. Zeszklić ją na maśle, a następnie dodać do ziemniaków. Wkruszyć tam również twaróg, dodać sporą ilość soli i świeżo zmielonego pieprzu oraz majeranek. Całość dokładnie wymieszać.

3. Przygotować ciasto na pierogi. Do misy miksera lub na stolnicę wysypać większość mąki. Dolać olej, dosypać sól i zacząć wyrabiać. Powoli dolewać gorącą wodę (najlepiej użyć świeżo zagotowanej wody która 3-4 minuty stała i stygła) cały czas wyrabiając. Gdy ciasto będzie już elastyczne odstawić je na 10-15 minut, żeby ciasto odpoczęło.

4. Ciasto partiami rozwałkować na cienki (3-4mm) placek. Szklanką lub inną foremką wycinać krążki. Na każdy krążek nakładać odrobinę farszu, zlepić brzegi i jeśli umiemy uformować zgrabną falbankę :) Gotowe pierogi wrzucać do garnka z mocno osolonym wrzątkiem. Gdy wrzucimy trzeba delikatnie zamieszać i poczekać aż pierogi wypłyną. Gotowe pierogi ruskie wyłowić łyżką cedzakową.

Wyśmienicie smakują zarówno świeżo ugotowane jak i odsmażane na maśle z cebulką.

SMACZNEGO!



575. Tarta z migdałami i gruszkami

$
0
0
 Leżymy w domu, chorujemy i się zażeramy tartą z migdałami i gruszkami tak w ramach poprawy humoru. Mam czasem takie grzeszne i niedobre sposoby na poprawę humoru. Dużo cukru, masła i glutenu to jeden z nich. A drugi to obserwowanie ludzi i stwierdzenie, że nie tylko ja mam czasem przerąbane z upartym dzieckiem u boku. Kiedyś tak stoję sobie na przystanku, sama bo Lucy z konkubentem, i nagle słyszę ryk. Ale to taki ryk z rzędu walki 2-latka z niesprawiedliwością na świecie. W popłochu się rozglądam czy to może nie moja luba rodzina mnie postanowiła odnaleźć na mieście. Jednak ufff....to nie oni. To tylko jakiś biedny, naiwny ojciec odmówił zakupu jakże fascynujących gazetek dziecięcych z jakże odlotowymi gadżecikami, które po 2 godzinach poniewierają się po całym domu siejąc tylko wkurw i zgrzyt zębów, bo nawet nudzący się kot nie chce się nimi bawić, a kosztowały 10 razy więcej niż to warte. I biedny ten ojciec próbuje użyć racjonalnych argumentów i coś wytłumaczyć, negocjować. Biedny takie nie wie, że z terrorystami się nie negocjuje. 
Ostatnio też rodzinnie wyszliśmy na gofry i rurki z kremem. Wszystko ładnie pięknie, nawet żeśmy nie siali zbyt dużo zniszczenia wokół. Nawet okruszki nie siały się zbyt gęsto dookoła. I tylko z tyłu głowy dobiega mnie szmer rozmowy matki z córką i próby wywabienia 4-latki z kącika zabaw. Boziuniu jak dobrze wiedzieć, że nie tylko ja jestem nieogarnięta i czasem mam ochotę udusić własne dziecko. Tak miło czasem jeść gofra ze świadomością, że to tym razem nie ja zgrzytam zębami i cedzę słowo po słowie łapiąc się rozpaczliwie resztek cierpliwości. Gofry od razu jakby lepiej smakują podlane słodkim sosikiem radości. 
Nic to, że akurat wtedy to Luśka była grzeczna bo już początek choroby się zaczynał i nie była w pełni formy. Teraz więc leżymy obie i kurujemy się ciastem. Tarta z migdałami i gruszkami jest świetnym produktem leczniczym. 

TARTA Z MIGDAŁAMI I GRUSZKAMI:
CIASTO:
-1 szklanka mąki pszennej
-1/4 szklanki cukru trzcinowego
-szczypta soli
-1 żółtko
-1/3 kostki zimnego masła
NADZIENIE MIGDAŁOWE:
-ok. 100g migdałów
-1 białko 
-pół kostki ciepłego masła
-2 łyżki jogurtu greckiego
-łyżka mąki
-chlust esencji waniliowej
-pół szklanki cukru trzcinowego

OWOCE:
-2-3 spore gruszki
-łyżka cukru
-1-1,5 szklanki wody
-łyżeczka cynamonu
-2-3 goździki

1. Wszystkie składniki ciasta wymieszać i zagnieść z nich elastyczne ciasto. Wylepić nim foremkę do tarty wysmarowaną masłem (ja używałam takiej o średnicy ok. 23cm). Wstawić foremkę do lodówki na około pół godziny. Po tym czasie na wierzch ciasta wyłożyć arkusz papieru do pieczenia i obciążyć całość suchym grochem. Tak przygotowany kruchy spód wstawić do piekarnika rozgrzanego do 170st na około 15 minut. 

2. Gruszki obrać, wykroić z nich gniazda nasienne i pokroić na ćwiartki. Włożyć je do rondelka, zalać wodą i dodać cukier oraz przyprawy. Całość postawić na niewielkim ogniu i gotować ok. 10-15 minut, aż gruszki nieco zmiękną. 

3. Migdały posiekać bardzo drobno, lub zmielić. Masło utrzeć z cukrem i wanilią. Dodać do niego migdały, jogurt, jajko i mąkę. 

4. Na podpieczonym spodzie ułożyć równomiernie gruszki. Na wierzch owoców wyłożyć masę migdałową i wyrównać ją. Tartę z migdałami i gruszkami wstawić do piekarnika rozgrzanego do 170st na około 20-25 minut, aż wierzch się lekko zarumieni. Po tym czasie wyłączyć piekarnik i zostawić w nim tartę do ostygnięcia. 

SMACZNEGO!




576. Domowy budyń waniliowy i czekoladowy

$
0
0
Zrobiłam domowy budyń waniliowy i czekoladowy i próbuję nie zwariować. Mój malutki huragan jest chory, a ja zaraz dostanę jakiejś nerwicy, albo całkiem osiwieję. Chorowanie zasadniczo jest do dupy, ale gdy choruje własne dziecię opcja "do dupy" rośnie do potęgi entej. Najpierw ma się taką wymizerowaną bidę, oplątującą nas wszystkimi mackami jak ośmiornica. Taka bida, co to nawet siły nie ma, żeby się zwyczajowo kłócić o bajki na telewizorze, albo o chociaż jednego cukiereczka bo jest taka głoooooodna mamusiu. Przelewa się to to tylko przez ręce i nawet nie marudzi nic, że syropek jest paskudny i ona chce ten z reklamy z malinkami, kiedy wlewasz jej kolejne porcje leków. I wiesz, że w domu niedługo będzie można otworzyć stanowisko archeologiczne, bo nie ma jak odgruzować wszystkich kątów, cały czas tuląc taką bidę. 
A później leki zaczynają działać. I już nie ma gorączki, kaszel gruźlika też już jakby minął, ale masz w perspektywie jeszcze kilka dni aresztu, jeszcze kilka dni antybiotyku. Wiesz, też że masz już przerąbane na całej linii. Dziecię odżyło, a do ukochanej placówki szkolno-oświatowej nie może iść. Nie może też iść wybiegać się placu zabaw, więc plac zabaw musisz ogarnąć i zorganizować w domu, nie bacząc na tą drgającą powiekę ilekroć zobaczysz różowy piasek kinetyczny rozsiany po całym domu. Dziadkowie się starają i przynoszą książeczki, naklejki, zabawki, nawet przymykasz oko jak widzisz w kolejnej paczce plastelinę. Chrzanić porządek i czyste ściany, niech się ta jęczybuła czymś zajmie. Telefon z bajkami z jutuba odpalony jest praktycznie całą dobę, i niech pierwszy rzuci smartfoonem ten kto nigdy nie zatykał telefonem wyjca. Czasem można się wyrwać na rozrywkowy szoping w Biedrze i odpocząć chwilę wybierając ziemniaki i marchew na obiad. Matulu, nigdy nie sądziłam, że za najlepszą rozrywkę uznam spacer po roztapiającym się śniegu z paczką srajtaśmy pod pachą. 
Najlepsze jest to, że Lucy chyba musi sobie odbić za te dni gdy była zdechlakiem i musi wyrobić odpowiednią średnią wypowiadanych słów. W efekcie od momentu kiedy wstanie buzia jej się nie zamyka. Mówi, śpiewa, recytuje wierszyki i zadaje podchwytliwe pytania o to dlaczego mama tak dużo krzyczy. Detektyw bełkot zamyka się tylko w chwili gdy coś je. Dlatego też wychodzę z siebie, żeby jej różne frykasy przygotowywać. Gofry, naleśniki, racuchy drożdżowe z jabuszkami, omleciki, brać wybierać i zatykać małego gadułę. I ostatnio jeszcze budyń domowy wymyśliłam. Niech dziecina poczuje ciepło domowego ogniska, czułą matczyną troskę, niech zapamięta smaki dzieciństwa otulające je jak najcieplejsza kołderka.....a ja mam chwilę ciszy gdy ona się budyniem zajada. 

DOMOWY BUDYŃ WANILIOWY I CZEKOLADOWY;
-ok. 0,5l mleka
-2 łyżki mąki ziemniaczanej
-2 łyżki cukru trzcinowego
-łyżeczka cukru z prawdziwą wanilią lub ziarenka z laski wanilii
-4-5 kostek gorzkiej czekolady

1. 3/4 mleka wlać do rondelka i postawić na małym ogniu. Jeśli używamy wanilii w lasce trzeba teraz dodać ziarenka i wydrążoną laskę. W kubku rozmieszać cukier, z mąką ziemniaczaną i resztką mleka. Gdy mleko w rondelku się zagotuje wyłowić laskę wanilii i wlać mieszaninę z kubka. Mieszać rózgą, aż budyń zgęstnieje. 
2. Jeśli chcemy budyń czekoladowy do gorącego budyniu dodajemy kilka kostek gorzkiej czekolady. Mieszamy aż czekolada się rozpuści. 

*gęsty, domowy budyń to świetna baza do przeróżnych kremów do ciast :) 

SMACZNEGO



577. Twarożek śniadaniowy z pieczonym burakiem i czosnkiem

$
0
0
Ten twarożek z pieczonym burakiem i czosnkiem jest pyszny i dowodzi tylko jakim jestem zacofańcem i leniem jeśli chodzi o mody wszelkiego typu. Wszelkie trendy przyswajam co prawda, ale najpierw omijam szerokim łukiem, a raz na ruski rok zdarzy się że jakąś wezmę sobie do serca. Tak mam zarówno jeśli chodzi o mody jedzeniowe, jak i modę w ubiorze, czy w tym co wypada czytać. 
Powieści Dana Browna zaczęłam czytać dopiero niedawno, a świat zdążył już poznać kilka ekranizacji. Z Greyem też jestem na etapie tylko pierwszej części, a zdaje się jest ich więcej. Spodnie rurki nosił już cały świat, łącznie z moją mamą, zanim wzięłam i pozbyłam się ostatniej pary dzwonów. Do gołych kostek zimą chyba w życiu się nie przekonam. Prostownicy do włosów dorobiłam się tylko dlatego, że była promocja i zajmuje mniej miejsca w bagażu podręcznym niż suszarka i szczotka.Nawet Nokii się w życiu nie dorobiłam, nawet wtedy gdy jej niewątpliwą zaletą była zainstalowana gra w węża.
Tak modne i popularne superfoods też z trudem i mozołem torują sobie drogę do moich talerzy. Jarmuż do niedawna był dla mnie świetnym pożywieniem dla królika lub świnki morskiej. Aktualnie moi koledzy silnie z niego drwią, a ja lubię wrzucić sobie taką zieleninę do zupy. Ostropest i czystek mają nazwy jak jakieś straszliwej choroby. Wiecie, coś jak sarkoidoza albo halitoza. Jest jeszcze mnóstwo dziwnych substancji, które są ponoć super zdrowe, ale dla mnie brzmią super odstraszająco i pewnie jeszcze długo ich nie wezmę do pyska. Spirulina, camu camu, jagody acai....toć to nie brzmi nawet zdrowo. 
To już wolę swojskiego buraka. Nie boję się go, wiem jak go jeść, nie muszę myśleć o tym że przejechał pół świata. Także tego, dziś mamy na śniadanie w szalonym kolorze z pieczonego buraka, czosnku i twarożku. Jest prosto, pysznie i zdrowo. Taka moja wersja lekko zacofanego, ale i lokalnego super foods.

TWAROŻEK ŚNIADANIOWY Z PIECZONYM BURAKIEM I CZOSNKIEM:
-ok. 200g chudego twarogu
-1 średniej wielkości burak
-2-3 ząbki czosnku
-łyżka jogurtu naturalnego
-łyżeczka czarnuszki
-sól, pieprz, łyżeczka miodu, odrobina oliwy
-ewentualnie łyżka nasion słonecznika

1. Buraka dokładnie umyć, odciąć czubki z dwóch stron i ułożyć na kawałku folii aluminiowej. Skropić go oliwą, ułożyć obok obrane ząbki czosnku i zawinąć całość w folię aluminiową. Buraka i z czosnkiem włożyć do piekarnika rozgrzanego do 170st, na około 40 minut, aż burak zmięknie. Gdy będzie już miękki wyjąć go z piekarnika i odłożyć do wystygnięcia. Ten etap spokojnie można wykonać poprzedniego dnia wieczorem. 

2.Upieczonego buraka trzeba obrać ze skórki. Wrzucić do go do miski razem z czosnkiem, twarogiem i jogurtem. Całość zmiksować. Doprawić do smaku miodem, solą, pieprzem i czarnuszką. Wszystko razem wymieszać dokładnie i wstawić na chwilę do lodówki.

3. Pestki słonecznika uprażyć na suchej patelni. Posypać nimi gotowy twarożek z burakiem.

SMACZNEGO!

578. Domowy falafel

$
0
0
 Falafele to pierwsze wegetariańskie kotleciki dzięki którym mój konkubent, mięsożerca z krwi i kości, pierwszy raz pomyślał o tym, że nie zawsze do napchania brzucha potrzebne jest mięso. Miśkosław to taki typowy facet z krwi i kości. Rano zabiera swoją maczugę i idzie zapolować na mamuta. Do jego obowiązków domowych należy obrona swojego stada przed lwami i tygrysami i marudzenie, że mamusia to bardziej o niego dbała i mniej krzyczała. Do tej pory zazwyczaj awanturował się i jęczał, że go głodzę, za każdym razem gdy 2 dni z rzędu nie było na obiad jakiejś padliny. Kebabownie w promieniu 5km od domu miał rozpracowane i przetestowane lepiej niż miejsca gdzie można kupić promocyjne pieluchy dla dziecka. Szczytem marzeń zaś był kotlet zapamiętany z dzieciństwa, taki unurzany w bułce tartej i utaplany w tłuszczyku. No cud miód. 
I tu wkracza ona. Okrutna konkubina, co go kiedyś zmusiła do spróbowania falafela. I dziw na dziwy, samiec się zachwycił. I jeszcze w hummusie się rozsmakował. I już nawet nie marudzi jak dostanie kotlety z kaszy, albo pieczone frytki z batatów. Zmienia się ten mój konkubent zmienia, ale nadal o poranku idzie polować na mamuty. 
Domowe falafele zrobiłam, bo przez chorobę Luśki nawet do naszej ulubionej knajpki nie mogłam wyskoczyć bo gotowce. Odstępstwem od klasyki jest też to, że je piekłam a nie smażyłam, ale wcale nie straciły przy tym na smaku. 

DOMOWE FALAFELE:
-1 szklanka suchej ciecierzycy (lub 2 puszki gotowej)
-1 łyżeczka sody oczyszczonej
-1 średniej wielkości cebula
-2-3 ząbki czosnku
-pęczek natki pietruszki
-sól, pieprz, łyżeczka kminu rzymskiego, duża szczypta cynamonu, szczypta kurkumy
-ewentualnie olej rzepakowy jeśli wybieracie opcję smażoną

1. Ciecierzycę namoczyć w nocy, w dużej ilości wody z dodatkiem sody oczyszczonej. Po namoczeniu ugotować ciecierzycę do miękkości. 

2. Ciecierzycę zmiksować na gładką masę z pietruszką, cebulą, czosnkiem i przyprawami. Odstawiamy masę na falafele na co najmniej godzinę. 

3. Lekko zwilżonymi rękoma formujemy małe kotleciki, wielkości orzecha włoskiego. Układamy je na blaszce obok siebie. Pieczemy przez około 20 minut w 170st. 

*jeśli wybieramy opcję w pełni tradycyjną trzeba w garnku rozgrzać sporą ilość oleju. Uformowane kotleciki wrzucać na rozgrzany tłuszcz i smażyć przez kilka minut, aż do zarumienienia z obu stron. Gotowe falafele odsączyć na papierowym ręczniku. 

** u nas podawane były z tortillami pszennymi, sosem tzatziki, siekaną pietruszką, roszponką, pomidorami i papryką. Świetny i sycący obiad. 

SMACZNEGO

579. Pieczone pączki marchewkowe

$
0
0
Nie będę czarować, że te marchewkowe pączki pieczone są identyczne jak te z cukierni za rogiem, gdzie jako nieopierzony podlotek kupowało się paczuszki owinięte w szary papier i związane brązowym sznurkiem. Gdy tylko na chwilę zamknie się oczy widać nawet taką miłą panią w fartuszku w kropki i witrynę gdzie obok pączków pysznią się bezy, wuzetki i eklery. Za chwilę będzie Tłusty Czwartek, usankcjonowane obżarstwo i tony lukru brudzącego palce. Tradycyjnie zapewne pójdę obrabować moją rodzicielkę, która w pocie czoła tworzy tradycyjne pączusie, wypełnione marmoladą i smażone w głębokim tłuszczu. Tymczasem dzielnie próbuję się bronić przed bombardującymi mnie zewsząd zdjęciami puchatych słodkości. Wszystkie bym przytuliła, wyściskała, a potem zjadła siejąc wszędzie okruszki i rozsiewając aromat kawy popijanej co chwilę. 
Tyle tylko, że udało mi ostatnio pozbyć kilku nielubianych kilogramów. Mój przyjaciel fałdzioszek też jakby zmniejszył swoje rozmiary. Spodnie przestały się opinać na zadku tak jakby miały zaraz trzasnąć z hukiem. No kurcze blade, uwielbiam pączki szczególnie takie malutkie na jeden kęsik. Tyle, że tracę przy nich rozum. Są uzależniające jak poranny zastrzyk kofeiny i paczka czipsów razem wzięte. Jak sięgnę po jednego to muszę zjeść wszystkie w zasięgu wzroku. Dlatego też upiekłam nieco odchudzone pączusie bułeczki marchewkowe. Też elegancko wchodzą w paszczę i znikają nie wiadomo kiedy, a przynajmniej wyrzuty sumienia są mniejsze, chociaż nie oparłam się żeby jednak pachniały smakowicie masełkiem. Jest szansa, że te pieczone pączki faktycznie w cycki pójdą :) 

PIECZONE PĄCZKI MARCHEWKOWE:
-3 szklanki mąki pszennej (ja używałam typ 650)
-2-3 łyżki cukru trzcinowego
-pół kostki roztopionego i ostudzonego masła
-8g drożdży instant
-pół szklanki ciepłego mleka
-szczypta soli
-2 marchewki, 1 dojrzały banana, duża szczypta cynamonu i gałki muszkatołowej 

+lukier (sok z połówki cytryny i 3-4 łyżki cukru pudru)

1. Marchew ugotować w niewielkiej ilości wody do miękkości. Odlać wodę i zmiksować ją na gładką masę razem z bananem, cynamonem i gałką muszkatołową. 

2. Do dużej miski wsypać mąkę, cukier, drożdże, sól i wlać mleko. Zacząć wyrabiać ciasto (ja zawsze wyrabiam ręcznie można użyć miksera). Gdy składniki będą już w miarę wymieszane stopniowo dodawać puree z marchewki i banana.  Nie przerywając zagniatania ciasta dolać roztopione masło. Gotowe, elastyczne ciasto przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce, na co najmniej godzinę. 

3. Z wyrośniętego ciasta formować niewielkie pączki, mniej więcej wielkości orzecha włoskiego. Układać je na blaszce, w sporych odległościach od siebie. Wstawić do piekarnika rozgrzanego do 170st na około 7-10 minut, aż się lekko zarumienią. 

4. Sok z cytryny wymieszać dokładnie z cukrem pudrem. Gotowym lukrem oblać jeszcze ciepłe pączki. 

* można też uformować większe placki, które nadziejemy np. marmoladą lub konfiturą z róży, zlepimy i uformujemy duże pączki. Trzeba tylko będzie nieco wydłużyć czas pieczenia. 

SMACZNEGO

580. Pasta kanapkowa z ciecierzycy i wędzonych śliwek

$
0
0
Tłusty czwartek tłustym czwartkiem, a ja wciąż twierdzę że matka polka to powinna zjeść pożywne śniadanie, żeby mieć dużo sił i cierpliwości, bo nieopacznie mogłaby kogoś ubić. Na własnego samca, albo jeszcze gorzej na własne pisklę mogłyby paść gromy, gdyby taka matka nie miała już sił czepiać się resztek swojej świętej cierpliwości. Pastę kanapkową z ciecierzycy i wędzonych śliwek żem ukręciła, żeby rano się nie zastanawiać co na talerz nałożyć i by obyło się bez większych dramatów. 
No bo dajmy na to dzień rozpoczyna się standardowo. Standardowo znaczy poślizgiem oczywiście, w wielkim pędzie i popłochu, że spóźnimy się na zajęcia w żłobku. Jeszcze się okazało, że ukochany mężczyzna ma akurat dzień wolny, więc oczywiście zamiast zniknąć z domu zanim się obudzimy to się snuje jak duch albo co gorszego po domu i wchodzi pod nogi. A jak już pisklę nasze oddaliśmy w czułe objęcia placówki oświatowej, to mnie wyciągnął ten chłop ukochany na zakupy. I wszystko byłoby cudnie gdyby nie to, że te zakupy to było 4-ro godzinne poszukiwanie czapki godnej Miśkowej głowy. Bliski był już atak apopleksji. Mojej oczywiście. Konkubent był szczęśliwy bo w końcu rozum mu nie będzie marzł. 
W międzyczasie żeśmy zakupili zestaw puzzli dla dziecięcia. Zestaw, który na pewno ucieszy malutkiego harpagana, 5 układanek z Maszą i Niedźwiedziem. Faktycznie, latorośl odpowiednio się ucieszyła. Buziaczki pełne miłości dostaliśmy, skrzydła urosły i chyba nawet fruwaliśmy parę centymetrów nad glebą. 
I miał być w planach spokojny wieczór i zakupy by poszły w niepamięć i może jakieś ekscesy wieczorem by się działy. Tyle tylko, że konkubent rozpłynął się w czasprzestrzeni, bo koniecznie musiał spotkać się z bratem. Lusia natomiast wykorzystała przerwę techniczną matki i jej krótkie zamknięcie w łazience i wywaliła na łóżko wszystkie świeżo otrzymane puzzle. Niby nie dużo ich było, bo 150 w sumie. Tyle że wszystkie przedstawiały albo dziewczynkę w różowym stroju, albo niedźwiedzia. Ewentualnie trawę na której stoją. Także ten... chyba łatwiej rogala złożyć z bułki tartej niż ogarnąć te wszystkie różowości i różne odcienie brązowego futerka.
Ja wszystko rozumiem, nie złoszczę się już na zdekompletowane układanki, rozczłonkowane lalki, rozsiane po całym domu kredki, czy fruwające wszędzie różdżki lub malutkie torebunie z kotkiem. Nawet spineczki i gumeczki do włosów pochowane w każdą możliwą szczelinę w fotelu mnie nie dziwią. Ja rozumiem, że porządek w wieku 2 lat to pojęcie mocno abstrakcyjne. Zresztą dla niektórych w wieku 30-stu kilku lat porządek nadal jest trudny do ogarnięcia.  No ależ do diaska. Nowiuśkie puzzle. Nówka sztuka jeszcze nie śmigane.
Więc jak ta mróweczka pracowita, jak Syzyf co ciągle pod górkę ma, biedny co mu wiecznie wiatr w oczy, czy też jak ten pieprzony świstak co ciągle siedzi i zawija, cały czarowny wieczór spędziłam usiłując ogarnąć ten puzzlowy bajzel. I próbowałam nie wybuchnąć i nie warczeć. A cieniutki głosik wciąż pytał "czy się bardzo zbulwersowałam". 
No troszkę się zbulwersowałam, bo lata nie te, w oczach się już mieni, w karku strzyka, a Masza nie jest moją idolką. Dobrze, że można było szybko paść na łóżko i zasnąć po kilkudziesięciu minutach takiej czarownej rozrywki. A rano śniadanie samo się ogarnie, bo wcześniej sobie pastę kanapkową pyszną ukręciłam. 
Tak więc matki polki do mikserów. 

PASTA KANAPKOWA Z CIECIERZYCY I WĘDZONYCH ŚLIWEK:
-pół szklanki suchej ciecierzycy (ewentualnie puszka gotowej)
-łyżeczka sody oczysczonej
-5-6 wędzonych śliwek
-łyżeczka wędzonej papryki
-pół łyżeczki kminu rzymskiego
-1-2 ząbki czosnku
-sól, pieprz, trochę oliwy

1. Ciecierzycę namoczyć przez noc w dużej ilości wody wymieszanej z sodą oczyszczoną. Rano ugotować ją do miękkości.

2. Do miski blendera wrzucić ciecierzycę, śliwki, czosnek i przyprawy.  Zmiksować wszystko na gładką pastę. Jeśli jest za gęsto dolać chlust oliwy. Jeśli nadal nie odpowiada nam konsystencja pasty można dolać trochę zimnej wody. Gdy już jest gotowa najlepiej na co najmniej pół godziny wstawić pastę do lodówki.

SMACZNEGO!


581. Jajka zapiekane z pomidorami, soczewicą i kiełbasą chorizo

$
0
0
Takie jajka zapiekane z pomidorami, soczewicą i chorizo nie zdarzają się u nas na śniadanie często. Tak samo rzadko są takie dni, kiedy konkubent jest z nami na śniadaniu i jest to śniadanie długie, powolne, czy wręcz leniwe. Zazwyczaj luby mój rozpływa się jak sen jaki złoty zanim jeszcze zdążymy przekręcić się na drugi bok, o otwarciu chociaż jednego oka nawet nie wspominając. Czasem jak ma dzień wolny to w wieczór poprzedzający zakrzywia mu się jakoś niespodziewanie czasoprzestrzeń i wraca dziwnie zmęczony życiem. Czasem natomiast ma znienacka wolny poranek, zaskoczy mnie tym całkowicie i w efekcie zdążę już nasmażyć naszą standardową górę naleśników, albo placuszków z jabłkami, albo też gofrów. Generalnie zrobię to co ja i Lucy najbardziej lubimy, czyli śniadanie na słodko. I siedzi potem taki biedny konkubent, jęczy że mnie to pogięło chyba od tej ilości słodkości i że on to się deserem nie jest w stanie najeść. Więc kończy się na szybkich zakupach i wciągnięciu paczki parówek. Biedny ten mój konkubent, konkubina o niego nie dba. Tylko nie wiedzieć dlaczego brzuszek jakby mu się powiększył przez te kilka lat związku. 
To jak już raz wiedziałam, że mamy szansę na wspólne śniadanie i nie musimy się spieszyć, przygotowałam się jak na wojnę. Tym bardziej, że mieliśmy też zaplanowany obiad u przyszłej-niedoszłej teściowej i chciałam uniknąć sytuacji gdy wygłodniały chłop rzuci się na mamusiowe jedzenie. Po zjedzeniu 5 kotletów później umiera i prosi o masowanie brzuszka. 
Zapełniłam więc lodówkę jajkami, pomidorami malinowymi i kiełbasą chorizo i innymi pysznościami. Potem to wszytko wymieszałam, zrobiłam szacher-macher i zapiekłam. A potem tylko popijając poranną kawę słuchałam mlaskania i zachwytów i...oglądałam jak ktoś rzuca się również na moją porcję jajek z chorizo. Fakt, że zadowolony konkubent sam z siebie zaoferował się, że pozmywa i posprząta w swoim domu. No cud prawdziwy. Trzeba częściej robić męskie śniadanie, to może jeszcze do odkurzania domu i zawieszenia zdjęć co od miesiąca czekają zmiłowania go natchnie.   

JAJKA ZAPIEKANE Z POMIDORAMI, SOCZEWICĄ I KIEŁBASĄ CHORIZO:
(proporcje na 2 spore porcje-mam całkiem duże kokilki)
-2 jajka (lub więcej jeśli wam się zmieszczą)
-pół szklanki czerwonej soczewicy
-1 duży pomidor malinowy
-1 nieduża słodka papryka 
-2 ząbki czosnku
-kawałek ok. 7-10cm kiełbasy chorizo
-pół pęczka natki pietruszki
-sól, pieprz, kmin rzymski

1. Soczewicę ugotować do miękkości. Ten etap spokojnie można wykonać dnia poprzedniego

2. Pomidory i paprykę posiekać w drobną kostkę. Czosnek zgnieść trzonkiem noża i posiekać drobno. Natkę pietruszki również drobno posiekać. Kiełbasę pokroić w pół plasterki. Wszystko dodać do ugotowanej soczewicy. Dodać przyprawy i całość dokładnie wymieszać. 

3. Warzywa wymieszane z chorizo przełożyć do kokilek. Na środku zrobić niewielkie wgłębienie gdzie należy wbić jajka. Kokilki wstawić do piekarnika rozgrzanego do 170st, na około 10-15 minut, aż białko jajka się zetnie. Podawać od razu, jeszcze gorące. 

*jeśli nie macie kokilek, można całą masę przełożyć do niewielkiego naczynia do zapiekania i wbić np. więcej jajek. 

SMACZNEGO! 

Viewing all 667 articles
Browse latest View live