Nie lubię jak się marnuje jedzenie. W trakcie świąt i całego tego bałaganu poświątecznego w wielu potrawach używałam same żółtka, białka zbierając w kubku. Trochę dodałam do jajecznicy, ale znowuż nie jemy jajecznicy każdego dnia, tak żeby przerobić takie ilości. Bez ciągle nie umiem zrobić, więc jakoś nie miałam ochoty na kolejne eksperymenty i wywalanie do kosza kolejnej cukierniczej klapy. Kokosanki na białkach jeszcze czasem robię, ale na suche ciasteczka też jakoś amatorów nagle zabrakło. Padło na ciasto makowe z kokosem na samych białkach. Kilka ładnych lat temu triumfy na wszelkich imprezach od imienin u cioci, po firmowe śledziki, święciło ciasto o wdzięcznej nazwie cycki murzynki. Całkiem dobre to było i akurat do moich celów idealne, bo jedna z warstw składała się z ciasta makowego na białkach. Tak więc zrobiłam swoją wersję cycków murzynki, tyle że bez cycków. Na wierzch lekki krem i nieco czekolady i już jest gotowe naprawdę bardzo zacne ciasto. Do tego filiżanka aromatycznej kawy i dobra lektura i można się rozkoszować....15 minutami relaksu podczas drzemki małego harpagana :)
CIASTO MAKOWE Z KOKOSEM NA BIAŁKACH:
-6 białek
-3/4 szklanki cukru
-szklanka suchego maku
-szklanka wiórków kokosowych
Białka ubić na sztywną pianę. Stopniowo dodawać do nich cukier, następnie delikatnie wmieszać mak i wiórki kokosowe. Tak przygotowane ciasto makowe wylać na przygotowaną blachę (ja używałam takiej o wymiarach ok. 25x30cm)i wstawić do piekarnika rozgrzanego do 170st, na około 30 minut.
Gdy ciasto ostygnie można je posmarować ulubionym dżemem (polecam malinowy lub wiśniowy) lub lekkim kremem. Można użyć np. takiego:
-tabliczka białej czekolady
-2 łyżki masła
-chlust esencji waniliowej
-ok. 300g serka naturalnego np. President
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Masło utrzeć z wanilią i serkiem, dodać do niego czekoladę i wszystko wymieszać na gładki krem.
Pod choinką znalazłam bardzo ciekawą lekturę "Okupacja od kuchni-kobieca sztuka przetrwania" Aleksandry Zaprutko-Janickiej. Historia raczej nie należała do moich ulubionych przedmiotów, ale ta książka jest naprawdę ciekawie napisana. Przywołuje pomijane fakty z historii, przytacza dykteryjki o życiu codziennym w okupowanej Polsce. Historie o pomysłowości szmuglerów, handlarzy czy zwyczajnych pań domu zaskakują, na dokładkę mamy menu z kilku lokali gastronomicznych. Niestety o takich rzeczach nie uczą na lekcjach historii, a szkoda bo może więcej osób byłoby zainteresowanych tematem.
Z jednej strony tą książkę czyta się bardzo dobrze, bo jest napisana przystępnym językiem. Z drugiej ciężko to objąć rozumem, komuś kto bombardowany jest reklamami jedzenia i widzi półki uginające się pod towarami wszelakimi. Ktoś w niedalekiej przeszłości chciał z rozmysłem zagłodzić cały naród. Z tego właśnie względu nie jest to kolejna lekka opowiastka. Polecam żeby przeczytać, przemyśleć i docenić, że teraz spokojnie możemy usiąść w fotelu i napić się prawdziwej kawy, a nie naparu z żołędzi.